niedziela, 23 listopada 2014

ROZDZIAŁ XII

W tym rozdziale przestawienie punkt widzenia Rossa!

                  ** ROSSA **
Kiedy już zepchnęli naszą karetkę, trafili mnie i Laure czymś w rodzaju środka nasennego. Nie zadziałał od razu więc uderzyli nas czymś twardym w głowę. Najpierw uderzyli Laure.
Boże jak się chciałem wyrwać! 
Chciałem ich zabić... Trzymało mnie dwóch "goryli". Wstrzyknęli coś Laurze a potem mi. Dalej już nic nie pamiętam. .. A teraz siedzę jak ten debil przywiązany do jakiegoś słupa nie mogąc się poruszyć!
Myśl, że tu jestem nie jest aż taka zła. . Zastępuje ją inną. . Poznałem Laurę na tyle by wiedzieć, że mnie szuka.
Nie może mnie znaleść bo ją od razu zabiją!  Cholera!
Sam się muszę wydostać i znaleść ją pierwszą zanim ona znajdzie mnie! Zabardzo mi na niej zależy.
Tylko za cholerę nie wiem jak się uwolnie. ..
Nawet nie wiem gdzie jestem. .
Jest za ciemno. .
Ale nie muszę nic widzieć.  Słyszę ich. Każdy ich krok i oddech.
Nie podchodzą do mnie. Nie są nawet w pobliżu.
To by mi mogło dać pewną przewagę. .
Nagle coś przebiega mi po nodze. Szczur! 
Mam pomysł! Przywiązany jestem grubą liną może szczur ją przegryzie. . Trzeba go tylko zachęcić.
Sięgam do kieszeni.. Nie jest to ani łatwe ani wygodne...
Jakimś cudem udaje mi się wyjąć kawałek ciastka.
- * cmokam na szczura*  Choć tu! Mam coś dla ciebie.
Szczur wyczuł ciastko.
- Tak mój mały kolego! 
Rany. . Gadam do szczura. .
Podszedł do lin. Położyłem na niej kawałek ciastka w taki sposób żeby nie spadło.
Szczur zaczął gryźć.
W ciągu jakiejś godziny uwolniłem lewą rękę. Póżniej szło już szybciej.
Po nie całych trzech godzinach uwolniłem się.
Wstałem.
Nie wiem gdzie mam iść. Nie widzę żadnego światła.
Słyszę kroki

wtorek, 4 listopada 2014

ROZDZIAŁ XI

Szepty...
Tylko szepty... To jedyne co pamiętam z wczoraj...
Ból z tyłu głowy... Jakby ktoś walnął mnie tam z całej siły... Może tak właśnie było..
Pamiętam rozmowę w obcym języku... Zrozumiałym tylko dla osób które wtedy rozmawiały.
Cóż.
Porwali mnie.
Gdzie ja jestem?
To miejsce wygląda trochę jak poligon.
Wydaje się być połączony z lasem. Powinno mi to pomóc, gdy będę szukać kryjówki.
Mam związane ręce. Bardzo mocno. Cholera za mocno.
Nie jest to nic fajnego jak łatwo się domyśleć. .. Zwłaszcza w tej sytuacji.
Muszę uciec...

Dobra wstaje!
O cholera! ... moje nogi...jak z waty.
Szybko póki nikogo nie ma w pobliżu.
Zaczynam chwiejnym krokiem.
Biegne.
O szlak! Ktoś idzie!
Chowam się za murem. Chyba mnie nie zauważyli.
Biegne dalej.
Słyszę alarm.
Musieli się zorientować, że mnie nie ma.
Cholera!
Widzę szczelinę w starej zniszczonej chacie zrobionej tylko z paru większych desek.
Idę do niej.
Narazie nikt mnie nie widzi.
- Jak mogła wam uciec? ! - Mówi ktoś niedaleko mnie- Szukajcie jej! .. Idioci!
Ktoś przechodzi obok mojej kryjówki.
Patrzy na mnie.
- Patrzcie no!
Ma dziwny akcent.
Stuka mnie bronią w ramię.
-Wyłaź ! Nie mam całego dnia!  Szybciej!
Wychodzę.
- Królewnie się nie podoba? - mówiąc to przybliża się do mnie- Nauczysz się szacunku! - Chce złapać mnie za biodra i przybliża swoją ochydną twarz do mojej.
Co to, to nie!
Wale go z całej siły z główki a potem kopie go kolanem w brzuch.
Jego głowa znów jest bliżej mojej.
Odgryzam mu ucho.
Facet wygląda na zaszokowanego.
Robi kilka kroków do tyłu.
Ktoś do nas biegnie. Dziwi mnie to, że nie ma broni. Tylko nóż.
Rzuca go w moją stronę. W trakcie lotu staje się z nim coś dziwnego. Wygląda na to, że się otworzył i wyszły z niego dodatkowe małe zęby.
" Leci"  bardzo szybko, cały czas widzę kręcącą się małą "turbinę"  ( nie wiem jak to można inaczej określić) .
Unikam go, ale gdy patrzę gdzie "nóż" uderzył, on zawraca.

czwartek, 11 września 2014

ROZDZIAŁ X

Rano jestem wtulona w gałąź drzewa. We włosach mam liście a na ubraniu mech. Moje ubranie jest brudne od krwi . Moja rana na ramieniu się papra i nadal krwawi. Bok tak samo. Powinnam to przemyć...
Spoglądam w dół. Trzech strażników śpi przy moim drzewie. Skąd wiedzieli....
Nagle dostaję olśnienia. Nademną są spore żołędzie. Biorę kilka i rzucam z całej siły przed siebie. Nic. Oni nadal śpią. Rzucam jednym żołądkiem w głowę strażnika. Budzi się. Od razu rzucam kolejnym gdzieś daleko w krzaki będące przede mną. Pierwszy strażnik budzi pozostałych. Pokazuje w stronę hałasu. Klucz się o coś. Rzucał znowu.
Tym razem idą w stronę hałasu.
Pomału schodze z drzewa. Biegne przed siebie próbując nie wydać żadnego dźwięku.
Biegne tak chyba z godzinę gdy uświadamiamy sobie, że nikt mnie nie goni.
Rozglądam się.
Dookoła mnie jest las.
Nie słychać nic prócz szumu drzew i śpiewu ptaków. Fajne miejsce na biwak.
Patrzę w górę. Kilka zwykłych ptaków przeleciało nad moja głową.
Chcąc, nie chcąc wchodzę na drzewo żeby patrzeć na to z góry. Gdzieś dalej widzę małą smugę dymu od ogniska.
Jest daleko.
Idę mniej więcej w jej stronę.
Jestem godna.
Po paru minutach widzę sarne.
Zauważyła mnie. Patrzy na mnie. W ogóle nie ucieka.
Jaka szkoda, że nie mam jak jej upolować.
Nie daleko sarny jest skala przypominająca kliw. U góry coś jest. Jakieś drewno. Ktoś krzyknął. Przy samej krawędzi jest nie wielki pojemnik. Chyba ktoś go potrącił. 
Podchodzę bliżej kliwu, sarna nadal tam jest, nawet nie zwraca na mnie uwagi, coś je.
JAGODY !!
Biorę kilka i im się przeglądam. Rozłamuje jedną i wącham. Wygląda na jadalną.  Jem parę żeby zagłuszyć coraz głośniejsze burczenie  żołądka. Dosłownie wczołguje się na górę.
Około pół metra od końca skały słyszę męski głós.
Wyglądam lekko. Zauważam niewielki przewalony stół. Biegnie w jego kierunku.
Chowam się za niego. Jest spory. W stół wybity jest czekan. Udaje mi się go zdjąć. Nie jest to łatwe gdy jednocześnie musisz się chować.
Wyglądam lekko ponad stół. Dwóch mężczyzn rozmawia niedaleko mnie. Rozdzielili się. Jeden stoi tyłem do mnie dość daleko ode mnie. Jest wysokim brunele w czarnym stroju. W prawej ręce trzyma biała maskę z  .Rozmawia przez telefon. Drugiego nie widzę od razu. Kiedy widzę tego drugiego jest niedaleko mnie. Dokładnie idzie w moja stronę.

czwartek, 4 września 2014

OGŁOSZENIE

Przepraszam za opóźnienia i za długie nie publikowanie ale mam teraz szkołę i dużo zajęć. Przez co mam mniej czasu. Nie zmienia to faktu, że nadal będę pisać tylko rzadziej.
Dziękuję !
:)

środa, 23 lipca 2014

ROZDZIAŁ IX

Budzę się lekko oniemiała i zdezorientowana. Bolą mnie ręce. Dziwnie się czuję.
Jestem przywiązana sznurem do czegoś w rodzaju haka, przymocowanego do dużej, grubej belki przy samym suficie pomieszczenia. Wiszę jakieś 15 metrów nad ziemią.  Na ziemi leżą martwe ciała przez co całe pomieszczenie strasznie śmierdzi. Muszę coś wykombinować i się stąd wydostać. Postanawiam się rozhuśtać i zaczepić nogami o belkę w taki sposób by móc przeciąć line o ostre zakończenie haka. Na początku średnio mi idzie, ale po paru próbach udaje mi się.
Spadam z belki. Ogromna siła uderzenia powoduje,że chwilowo mdleje. Kiedy czuję się trochę lepiej, próbuje wstać. Lekko się chwieje. Czuję palący ból po prawej stronie w okolicach talii. Patrzę w to miejsce. Mam w ciele mega gwóźdź !! Przebił mój bok na wylot. Klękam i łapie obiema rękami za jedną końcówkę gwoździa. Prawdę mówiąc nie wygląda to na gwóźdź. Nie wiem co to jest. Mniejsza o to. Muszę to wyjąć ! Raz... Dwa... Trzy...
Aaaa !! Kurwa ! Krew mi leci i nie chce przestać. Urywam kawałek materiału z koszulki i przewiązuje ją przez pas mając nadzieję, że chociaż trochę zatrzymać krwawienie.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Chwiejnym krokiem szukam wyjścia. Przechodzę wśród mnóstwa zwłok. Szczur przebiegł po moim bucie ! Ochyda !!  Robaki pożerają człowieka... Ugh...!
Po dwudziestu minutach znalazłam niewielkie przejście, mały tunel.
Czołgam się powoli. Po drodze natrafiam na czaszki, na których jest jeszcze skóra. Zanim dochodzę do końca tunelu słyszę okrzyki ludzi. Przed wyjściem widzę jak przechodzi obok mnie ogromny mężczyzna w japońskiej zbroi ciągnie za sobą, coś co przypomina spory kij bejsbolowy z ostrymi kolcami. Czekam aż odejdzie.
Co mam robić. Nie mam przy sobie nic. Wyglądam z ukrycia żeby sprawdzić czy nie ma nikogo więcej.
Nic nie widzę z tego miejsca. Ruszam do przodu. Chowam się za murkiem. Przede mną są schodach, na szczęście nikogo na nich nie ma.
Za murkiem jest spad w dół. A na samym dole jest tyłu ludzi, że nawet najlepszy matematyk miałby problem.
Jeden fałszywy ruch i mnie zobaczą a w tedy mogiła.
Co ja mam zrobić do cholery. Nagle zauważam, że za samym końcu sali po przeciwnej stronie jest jakby małe okno. Jednak powinnam się przez nie przecisnąć.
Idę do końca schodów. Jestem nad tymi wszystkimi ludźmi. O cholera.
Jedyny sposób żeby się tam dostać to najpierw przejście przez czerwone drewniane sklepienie podtrzymujące złoczew przy schodach i pustej wnęce po drugiej stronie. Muszę przez nią przejść. Ponieważ jestem trochę osłabiona muszę to zrobić na czworaka. Wchodzę na sklepienie podtrzymując się ściany. Czołgam się. Wnęka jest wyżej niż zakończenie sklepienia. Wstaje żeby ocenić jak jest wysoko. Dosięgnąć do niej, ale muszę podskoczyć żeby się jej złapać.
Okej. Wskakuje. Jakoś dałam radę. Chyba nikt nic nie zauważył. Aż dziwne. Idę dalej. Żeby dostać się do okna muszę przejść koło straży. A żeby to zrobić muszę przejść małą krawędzią. Tylko nie na nogach, bo mnie zauważa strażnicy stający przed krawędzi kończącego się pomieszczenia. Muszę przejść tzw. małpką.
Krawędź jest dalej ode mnie więc muszę do niej do skoczyć.
Udało mi się do skoczyć, ale złapałam się tylko jedną ręką.
Przechodzę pod strażnikami. Przez chwile zastanawiam się jak to jest możliwe, że oni mnie nie widzą.
Jestem koło okna. Do skaluje do niego. Łapie się za drewniany parapet. Okno jest lekko zamurowane. Może uda mi się wyważyć je ręką. Chociaż parapet jest na tyle szeroki że mogę na niego wejść. Spróbuje nogą. Patrzę za siebie. Nadal zbierają się żołnierze a największy z nich wydaję z siebie zwierzęce okrzyki...
Wykopuje drewnianą zaporę. Jeden z żołnierzy to usłyszał. W jednej chwili więcej jak milion głów wyrzuciło się w moja stronę.
Szybko przeszukuje przez okno.
Gdzie ja do cholery jestem !?!?!
Biegnę przed siebie. Nagle czuję spad. Spadam w dół.  Lecę perfidnie na ścianę. Rozwalam ją.
Jestem na dworzu. Przede mną jest, las. Uciekam do niego i wchodzę na drzewo. Słyszę kroki i krzyki. Szukają mnie. Strzelają w moją stronę. Coś szepczą. Są pod de mną. Oddają kilka strzałów w górę. Jeden pocisk trafia w moje ramię. Gryzę język żeby nie krzyknąć. Żeby być cicho. Bez ruchu. Krwawić w bezruchu. W samotności.
Oni nadal tam są.
Później zasypiam.

wtorek, 15 lipca 2014

OGŁOSZENIE

Chciałam przeprosić za długą przerwę, postaram się dać kolejny rozdział w przyszłym tygodniu !!
;)

sobota, 28 czerwca 2014

ROZDZIAŁ VIII

Budzi mnie pielęgniarka, robi coś przy mojej ręce, po chwili zauważam tkz. motylka.
- Po co mi pani założyła wenflon ?
- Musisz dostać kroplówkę i...
- NIE !! Ja chcę tylko się stąd wydostać !
- USPOKÓJ SIĘ ! Proszę !
Odpuściłam jej. Mogłaby mi podać coś na sen lub ...
- Czy kiedy skończy się kroplówka mogę się przejść do sali nr 5 ?
- Dobrze ale nie bądź za długo.
Kiwnęłam głową.
Kroplówka jakby na złość wolniej spływała.
Od razu po tym jak pielęgniarka odłączyła mnie od kroplówki, poszłam do sali, ale Rossa tam nie było. Poszłam go szukać, ale na próżno. Kiedy przechodziłam koło punktu pielęgniarskiego, zorientowałam się, że tam też nikogo nie ma.
Przebieram się i uciekam z oddziału. Im dłużej szłam, tym bardziej miałam złe przeczucia.
Znalazłam Rossa przed szpitalem.
- O już jesteś. Jeszcze chwila i bym się po ciebie cofał.
Miał na sobie czyste ubranie. Opierał się o karetkę. Chwilę po tym jak zauważyłam karetkę, Ross wymachiwał mi kluczykami z pełnym uśmiechem.
- Ty.. Ale jak ...
Uśmiechnął się półgempkiem spuszczając głowę. Wyciągnął z kieszeni strzykawkę i pudełko z tabletkami w białym opakowaniu z zieloną nakrętką.
- No proszę ! Czemu na mnie nie czekałeś ?
- Tak jest szybciej !
- A jak to zrobiłeś, że wszyscy śpią, przecież to nie starczyłoby ci dla wszystkich...
- Widzisz trafiłem idealnie przed porą na kawkę i dorzuciłem im sproszkowane LP i proszę !
- Lekarze to debile, no bo żeby nie zauważyć, że ktoś im dosypuje narkotyki do napoju ! Ale wiesz dla nas lepiej !
- Fakt ! Miałaś dobry pomyśl. A ile mamy czasu zanim się obudzą i..
- Zależy ile gramów LP miała tabletka im więcej tym dłużej działa.
- Dodałem lekarzowi i kilku pielęgniarkom jeszcze ze strzykawki, może to coś da ?
- Z pewnością ! Mogą spać albo trzy, cztery godziny albo dobę !
- Poważnie ?!
- Tak ! Wiesz to zależy również od organizmu... Mniejsza ! Nie mamy na to czasu ! Wsiadaj do karetki !
Jednym plusem jechaniem karetką jest to, że można włączyć koguta i wszyscy na drodze muszą cię przepuścić no i można przejechać na czerwonym.
Musiałam zasnąć, bo kiedy się obudziłam byłam na noszach.
Kiedy wyjrzałam za okno zorientowałam się, że jesteśmy za miastem.
- Ross, dokąd jedziemy co ?
- Muszę jechać inną trasą. Atostradę zamknęli no i jestem zmuszony jechać przez pola i tkd.
Włączyłam radio. Mężczyzna, który akurat nadawał na stacji, informował o wypadku na atostradzie A2, przez co większość kierowców jest zmuszony objechać autostradę, żeby dojechać do najbliższego połączenia...
Patrzyłam na pola. Z nudów liczyłam głośno krowy, które były na polu.
W pewnej chwili coś w nas uderzyło. Podeszłam do tylnej szyby w drzwiach karetki. Jakaś ciężarówka w nas uderzyła, po chwili znów to zrobiła, przez co upadłam na podłogę.
- Ej ! Nic ci nie jest ?
- Nie ! Co jest z tą ciężarówką ?
- Chyba nas nie lubi.
Znów uderzenie.
- Co ty nie powiesz?! Może ją przepuść ?
- Spróbuje.
Ross zjechał na drugi pas. Ciężarówką przyspieszyła. Właściwie to był bardziej czarny wan. Zapamiętałam rejestrację - KJG097- choć nie wiem czy to pomoże...
Przez chwile jechaliśmy normalnie, już myślałam, że się od nas odczepili, gdy wan zaczął nas spychać w pole zboża obok nas.
Udało mu się.
Ostanie co pamiętam to ogromny ból głowy i śmiech...

czwartek, 12 czerwca 2014

ROZDAŁ VII

Mam ochotę wybuchnąć śmiechem i nie wiem co mnie powstrzymuje...
- Znalazłam coś na korytarzu, pewnie wypadło kiedy cię przenosili do sali.
Fiona podała mi strasznie zgniecioną kartkę, która wyglądają na taką co przeżyła wojnę...
- To lista, którą ci dałam, pamiętasz?
- Tak ! Przecież nie miałam amnezji ! Po co mi to dajesz ?!
- Chce żebyś to do końca przeczytała.
- Eh... Nie ! Przez tą twoją listę o mało nie zginęłam !
Zanim daję jej dojść do słowa podchodzi lekarz.
- Panie wybaczą ale pacjenci już się obudzili.
- Mogę do nich wejść ? - pyta Fiona.
- Proszę - mówi lekarz wskazując na drzwi.
Odruchowo idę do sali, którą przed chwilą wskazał.
- Ty nie ! - mówi lekarz.
- Ale ona może ??!! - pokazuje palcem na Fionę, która wyjaśnię szczerzy do swego szefa.
- Ona jest dorosła, a po za tym pracuje w policji.
- Tak, za krzesełeczkiem pijąc kawę !!
- Ta pani jest żoną pana Whinstona.
On chyba żartuje, jaki idiota.
Wybucham śmiechem, ale później wpada mi do głowy plan.
- A czy może wejść narzeczona ?
Zdziwił się lekko. Pierwszy raz w życiu cieszę się, że wyglądam na starszą.
Lekarz wchodzi pierwszy do sali i mówi coś do Rossa. Widzę, że ten się śmieje i potakuje. Kiedy lekarz wraca mogę wejść.
- Witaj moją narzeczono !! - mówi Ross rozbawiony z wielkim uśmiechem.
- Nie ciesz się tak !
Czuję, że robię się czerwona.
- Spokojnie.
Trochę się zasmucił, jakbym odrzuciła zaręczyny....
- Chce się stąd jak najszybciej wydostać !
- Spokojnie. Nie dawno cię przywieźli a ty masz dość ?
- Wiesz dziwię się, że nie chcieli cię wpuścić skoro też jesteś pacjentem- mówie zmieniając temat.
- No w sumie racja, ale ten lekarz jest opóźniony w rozwoju po za tym nie jestem leżącym pacjentem, chcieli mi dać sale, ale uznali, że szybko dochodzę do siebie...Debile !! Mniejsza, chce, żebyś mi coś obiecała możesz ?
- No dobrze.
- Proszę cię to ważne !
- Dobrze ! Dobrze ! O co chodzi ?
- Chcę żebyś pomogła mi stąd uciec.
W pierwszej chwili myślę, że Ross żartuje ale on jest bardzo poważny.
- Posłuchaj, nie chcę żebyś źle mnie zrozumiał ale wolę żebyś został tu jeszcze parę dni. Zostałeś nieźle pokiereszowany i lepiej będzie jak zostaniesz na obserwację.
- Eh... Wiem, że się martwisz nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać, ale oni to uknuli !!
- Słuchaj Ross upadłeś na głowę czy jak !?
Patrzy na mnie tymi swoimi niesamowitymi oczami a ja znów na chwilę odpływam...
- Proszę - mówi to tak cicho, że prawie nic nie słyszę.
- Zgoda. Jak chcesz to zrobić ?
- Dzięki !! Uwielbiam cię ! A plan jest taki, że na początek trzeba się pozbyć lekarza żebyśmy mogli spokojnie się stąd wydostać.
- Okej rozumiem. Ale jak ty chcesz to zrobić ?
- No właśnie nie mam pojęcia.
- Może ja mam coś wymyślić ?
Ross przytakuje. Przez długa chwilę nikt nic nie mówi próbując coś wykombinować, gdy nagle doznaje olśnienia.
- Mam ! Możemy go uśpić !
- Niby jak ! Nie możemy mu podać narkozy !!
- Wiem przecież !! O może narkotyki ?
- Zwariowałaś !!
- No co to leprze od narkozy. Tylko skąd my weźmiemy narkotyki i co mu podamy ?
- Może LSD ? A ty załatwisz ! W końcu jesteś gliną ?!
- To, że jestem gliną nie znaczy... Chociaż, mój przyjaciel handluje na czarnym rynku i na pewno ma tam między innymi LSD !
Zaskoczył mnie. Nawet bardzo. Nie sądziłam, że Ross może kryć swojego przyjaciela...
- To wspaniale ! Ale jak go przekonasz żeby to przywiózł do szpitala ?
- To przecież mój przyjaciel ! Spokojnie Laura, zadzwonię do niego i obgadam wszystko !
- Wszystko pięknie i ładnie ale jak chcesz uciec ze szpitala no bo raczej nie pieszo...
- Może karetką ?
Wydaję z siebie dziwny dźwięk, jakby połączenie śmiechu z poddenerwowaniem.
- Uważaj bo to takie proste, zresztą karetką nie jest zbyt szybka, chcesz nią jeździć ?
- Pojedziemy nią pod jeden z największych placówek policji. Wiesz, że w takich miejscach mają pełen parking superowskich aut !!
- Mam nadzieję, że wiesz jak trafić pod taką placówkę ?
- We mnie nie wierzyć ? Bo się obrazę - powiedział ironicznie Ross z uśmiechem.
- Niech będzie dzieciaku, a teraz dzwoń po tego kumpla a ja wracam do zabiegowego. I proszę. Nie uciekajmy dzisiaj.
Chyba odruchowo chciał się kłócić ale zrezygnował.
- Dobrze. Dziękuję !
Uśmiechnęłam się a Ross przejechał palcem po moim policzku. Odruchowo złapałam go za rękę a on ja pocałował.
Wróciłam do sali z lepszym humorem, a ponieważ byłam mega zmęczona, poszłam spać.

czwartek, 5 czerwca 2014

ROZDZIAŁ VI

Pierwszy zauważa mnie Ross. Wygląda na to, że nieźle sobie radzi, no ale mimo wszystko potrzebuję pomocy.
W kącie pomiędzy sprzętem służbowym a nie naładowaną bronią leży Pan Whinston, ma zakrwawioną twarz ale oddycha.
Nie wiem czy powinnam do niego podbiec czy rzucić się na mordercę i jakoś pomoc Rossowi.
Jestem w kropce. Ale większą część mnie każe pomoc Rossowi a nie marnować czas na i tak nieprzytomnego faceta. Lepiej będzie gdy później się nim zajmę.
Wyjmuje wcześniej przygotowaną prowizoryczną broń, niestety nie mogę ryzykować przypadkowego zestrzelenia Rossa.
Nagle zauważam mały łańcuch przyczepiony do starych drzwi.
Biorę nogą zamach a łańcuch przecina się na pół. Biorę większa połowę i zachodzę od tyłu mordercę. Zarzucam mu na szyję łańcuch i z całej siły przyciągamy do siebie przez co zaczyna się dusić.
- Teraz !! - krzyczę do Rossa, który ma niedaleko od siebie nóż. Na szczęście zrozumiał wiadomość.
Ale zanim zdążył oddać być może śmiertelny cios, mężczyzna przerzuca mnie przez siebie a ja z całą siłą padam na ścianę.
W pierwszej chwili jestem zdezorientowana. Ale budzę się gdy widzę jak Ross trzyma się za krwawiące ramię. Nie mam wyboru. Sięgam po moja broń i oddaje strzał. W jednej chwili widzę jak pada morderca, który oddaje swój ostatni strzał prosto w Rossa.
Wydaję z siebie dziwny krzyk.
Kiedy podbiegam do Rossa widzę, że ma przestrzeloną klatkę piersiową. Wygląda na to, że kulą nie przebiła jego serca ani jego płuc, ale mimo to powinien jak najszybciej trafić do szpitala.
Dzwonię po karetkę, która przyjeżdża parę minut później. Karetka zabiera również mnie.
Mordercę wkładają do czarnego worka.
Przypomina mi się dziewczyna którą zabił na korytarzu. Kiedy mówię o tym ratownikom oni są już w karetce. Jeden z nich idzie sprawdzić korytarz lecz kiedy wraca oświadcza iż nic tam nie ma oprócz wyraźnego śladu walki.
Jedziemy do szpitala.
Pytam lekarza który podłącza tlen Rossowi oraz jego szefowi. 
- Wyjdzie z tego ? - pytam lekarza, który podłącza aparaturę do mierzenia stabilności serca.
- Wydaję mi się, że tak ale najpierw musimy mu zrobić rentgen żeby zobaczyć w jakim miejscu jest kula dopiero w tedy będę coś wiedzieć. A jeśli chodzi o tego tutaj - wskazał palcem na Whinstona - to nic mu nie będzie.
On mnie akurat mniej interesuje.
Lekarz zaszywa mi ramię gdy musimy stanąć przez korek na autostradzie.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce, zostaje otoczona przez mase pielęgniarek.
Kiedy chce wejść do sali na której leży Ross, nikt mi nie pozwala.
Czekam na nie wiadomo co.
Nagle słyszę kroki zza drzwi. Modlę się żeby to nie był ten głupi morderca. Nie miałabym siły na ucieczkę.
Odruchowo wstaje, ale od razu siadam. Cała adrenalina dzisiejszego dnia już ze mnie zeszła.
Do sali wchodzi Fiona.
- Jak się czujesz ? - pyta. Znów ma podkrążone oczy.
- Po co pani tutaj przyszła ?
Jej i tak wymuszony uśmiech znika z twarzy.
- Chciałam zobaczyć jak z Whinstonem. Martwię o niego
Chyba raczej o jego kasę. No ale jednak. Mówiąc o nim jej oczy się rozbłysły. Uśmiecham się od ucha do ucha kiedy domyślam się jej prawdziwe dobre intencje do swojego szefa.
Fiona się zakochała.

sobota, 24 maja 2014

ROZDZIAŁ V

Uciekam przez główny korytarz i dziwię się nie mogąc znaleźć drogi ucieczki. Nie wiem czy tamten facet mnie goni czy nadal tam leży zdziwiony.
W pewnej chwili znajduję drzwi. Odrazu do nich podbiegam jednak są zamknięte. Skręcam w prawo i znów biegnę, kiedy docieram do schodów pożarowych już tak starych, że mogą prowadzić tylko na górę.
Nie wchodzę, gdyż nie widzę w tym sensu. Utknęłabym wtedy na dachu, co nie byłoby zbyt rozsądnym rozwiązaniem gdy goni cię morderca. Odruchowo parze do tyłu by sprawdzić czy przypadkiem mnie nie goni. Kiedy znów się odwracam on stoi przede mną.
Wygląda tak jakby nic się nie stało, jakby nie oberwał kulą. Patrzy na mnie takim zwrokiem, że w tej chwili się go boję. Nie mam zamiaru uciekać. Wystarczy, że popełniłam już jeden błąd i nie chcę popełnić kolejnego. Mężczyzna wyjmuje karabin i celuje we mnie.
Ku mojemu zdziwieniu zabójcy zabrakło amunicji, ale zanim ją zmienił zabrałam mu karabin. Chowam go ale ból przypomina mi o krwawiącym ramieniu. Karabinem poddcinam mordercę ale ten wyjmuje nóż i przejeżdża po moim łydce. Ból jest spory. Ale nie mam teraz na niego czasu. Wymierzam porządnego kopniaka prosto w głowę mężczyzny. Pada od razu. Zabieram mu nóż i amunicję. Rozdzieram kawałek materiału z bluzki i przewiązuje sobie łydkę oraz ramię. Patrzę prosto w włączoną kamerę na de mną z niedowierzaniem.
Dlaczego nikt nie zareagował na to całe zamieszanie !! Przeciesz on zabij tamtą dziewczynę.
Tutaj prawie w każdym kącie są kamery, jeśli umiałabym picie z automatu chyba od razu by mnie złapali !! A teraz !! Ani żywej duszy !
Chyba, że pracowników od monitoringu też w częściej zabił. To by nie było nawet takie głupie. Wtedy jego ofiara spadłaby w pułapkę i to bez wyjścia. Nikt nie mógłby zawiadomić policję bo nie miałby jak !
Zamiast jeszcze bardziej zagłębiać się w temacie postanawiam sobie schować to co zabrałam. Może powinnam go zabić skoro on chcę zabić mnie.
Ale go już nie ma. Zostało po nim tylko kilka śladów krwi.
Przeładowuje sobie broń. Niestety praktycznie zero amunicji. Ale wpadam na inny pomyśl. Nóż przykręcana w taki sposób do broni żeby można było wystrzelić w raz z nim. Dzięki czemu będzie większa siła przy wyczucie, co powinno spowodować zgon na miejscu. Jednak takie rozwiązanie daje mi tylko jeden strzał więc muszę uważać.
Jeden strzał będzie decydował czy wstanę jutro rano.
Idę do wyjścia a gdy wchodzę do sali ćwiczeń ten sam facet szarpie się z Rossem.

Rozdział IV

Słysząc powolne kroki mężczyzny, chowam się za automat. Muszę uspokoić oddech i chwilę pomyśleć. Rozglądam się na boki w poszukiwaniu odpowiedzi... I nic.
Może jak spróbuje wejść na klatkę schodową to uda mi się uciec lub ewentualnie udać, że nic nie widziałam. Wyłączam dyktafon i chowam do kieszeni.
Zaraz... Czemu jest tak cicho...
Przede mną nikogo nie ma...
Okej... Muszę iść prosto...
- Tylko się nie odwracaj... Nie odwracaj...- myślę
Dobra...raz się żyję ...
Idę przed siebie zmuszając całą sobą by się nie odwracać...
Po chwili znów słyszę kroki...
Odruchowo przyspieszam... Szukam wzrokiem wyjścia...
- Ej... Ty ! Stój !!.- mówi ten sam chrapliwy męski głos co wcześniej.
Zwalniam ale się nie zatrzymuje.. Nie mam pojęcia co powinnam zrobić... Stoję , ale wciąż patrzę przed siebie... Nie wiedzieć czemu coś mówi mi, żeby się nie odwracać... Mężczyzna się zbliża, jeszcze go nie widzę ale kroki są głośniejsze.
Staję przede mną.
Ma charakterystyczną twarz.
Jest wyższy ode mnie ale nie wiele, przez co kiedy stanę na palcach jestem jego wzrostu. Mężczyzna jest nieźle umięśniony i ma kilkanaście blizn. Jest całkiem przystojny. Z pleców wystaje coś wypukłego, kiedy się przyglądam zauważam fragment broni. Za pasem również ma broń a w prawej nogawce przy bucie, nóż.
Patrzę mu w oczy.  Są brązowe i wściekłe oraz trochę znudzone.
- Co ty tutaj robisz laleczko ?
- Chciałam tylko kupić sobie picie- próbuje mówić spokojnym tonem.
- A powiedz mi... Dawno przyszłaś - mówi okrążając mnie do okoła.
- Przyszłam niedawno. - mówię spokojnym tonem i kamienną twarzą chociaż serce wali mi jak oszalałe.
Kiedy tak chodzi wokół mnie mogę przyjrzeć się jaką broń ma przy sobie i dziwię się gdy rozpoznaje karabin 22. Jak na miastowego zabijakę to z pewnością nie typowa broń..
Nie jestem pewna, czy powinnam biec czy stać.
- W porządku. Powiedz mi wiesz może gdzie znajdę Whinstona ? To taki stary facet w granatowym garniturze.
- Nie. Nie widziałam go. Czy mogę już sobie iść ?
- Hmmm... Nie. Wiem, że kłamiesz i mi za to zapłacisz,
Mężczyzna łapię za pistolet. Ma zamiar wyciągnąć go w moją stronę.
Wykonuję kopnięcie z półobrotu przez co wytrącam mu pistolet z ręki.
Wygląda na zaskoczonego. Uciekam a on sięga po karabin
Chowam się za automatem przy którym znajduję się gaśnica. Zdejmuję ją z uchwytu i strzelam  prosto w nieznajomego.
Mężczyzna oddaje na ślepo kilka strzałów.
Na szczęście nie dostałam. Muszę  tylko ostrzec Rossa przed tym kolesiem.
Kiedy nam zamiar biec w stone wyjścia, pocisk zachacza o moje ramię. Przez zdziwienie nie czuję bólu. Odwracam się. Facet chcę wycelować prosto w moją głowę.
Słyszę strzał. I padam na ziemię. W ostatniej chwili przed zabójczym strzałem.
Ten gościu serio chcę mnie zabić.
Po chwili zauważam, że nie daleko automatu nadal leży Cold M1911 i postanawiam ją zabrać. Nawet nie myślę o konsekwencji tego czynu. Chcę tylko przeżyć.
Udaje mi się zabrać broń. Nie potrafię go zabić ale celuje w rękę przez co wypada mu broń. Strzelam jeszcze raz w ramię, chowam broń za pas spodni i uciekam do wyjścia.

piątek, 23 maja 2014

Rozdział III

Wchodząc do ,,pokoju"(wygląda jak składzik ..) zauważam że stoi tylko jedno łóżko, nawet cieszy mnie fakt nie mienia współlokatorki.
Kiedy się rozpakowuje z jeansów wypada kartka. Jest to trochę pognieciony plan Fiony.
Z ciekawości spoglądam na punkt drugi: W dniu 12.09 stawić się na komendzie głównej policji przy Street Crose 33/67 o 13.
Kurczę to dziś !
Odruchowo patrzę na zegar, jest 9.
Na szczęście mam jeszcze trochę czasu.
Piszę do Rossa, żeby po mnie przyjechał a później się przebieram w ulubioną za dużą bluzę.
Kiedy jesteśmy na miejscu, domyślam się, że nie mogę zawracać większej uwagi na Rossa.
Wchodząc do niewielkiego pokoju, zauważam, że przy biurku siedzi Fiona.
Jak ostatnio, nie witam się z nią. Siadam tylko na przeciwko niej.
- O.. Przyszłaś. Twój opiekun jest w szpitalu psychiatrycznym z specjalnym nadzorem na jego słabości..
Nie prościej powiedzieć, że jest w wariatkowie na odwyku... - myślę -.  - Zanim cię puszczę, chciałam ci powiedzieć że dzisiaj możesz iść na pierwsze szkolenie.
- Naprawdę?! Super dzięki Fiona.!
Wychodząc z pokoju, znów spotykam się i witam z Rossem.
- Muszę cię zmartwić -mówię poważnym tonem oraz z kamienna twarzą.
- O co chodzi ?- pyta lekko zaniepokojony.
- Eh.. Od dzisiaj masz kolejnego małolata na szkoleniu - mówię z uśmiechem.
- Kurczę! Kogo Fiona tym razem mi przepisała co ?!
- Mnie. Dzisiaj będzie pierwsza lekcja i...
Ross nie zwracając już uwagi na kogo kolwiek podnosi mnie w uścisku. Kręcimy się tak przez chwilę a ja się śmieje.
- Dobra ! Puść mnie wariacie!
Puszcza, choć nie chętnie.
Od razu po wyjściu z komendy, Ross wiezie mnie na sale ćwiczeń.
Na miejscu czuję że wali mi serce, jest cudnie !
Ross prowadzi mnie do sali ćwiczeń strzeleckich, gdzie policjanci ćwiczą strzelanie do celu z różnych odległości.
-  Więc... Kiedy mogę zacząć ?
-  Nawet teraz, wybiorę ci broń a ty ubierz gogle i słuchawki.
- Tak jest !!
Kiedy jestem już ubrana mogę podejść do wyznaczonego miejsca.
Ross podaje mi  Makarov Pistols. Pamiętam, że miał tę broń przy sobie po raz pierwszy, może to jego ulubiona...
Jest w miarę lekka jak na tego rodzaju broń a są takie które sprawują problem w trzymaniu ale są bardziej precyzyjne i dalej pada strzał...
Kiedy tylko wyskakuje papierowy manekin oddaje dwa strzały. Jeden,prosto w głowę a drugi w serce.
I tak za każdym razem pokazania się manekina. Oddaje strzały tak długo aż brakuje mi amunicji.
Odruchowo chwytam za okolice pasa w poszukiwaniu magazynku.
Po chwili zdaje sobie sprawę, że obok mnie prócz Rossa stoi jakaś dziewczyna i facet.
- Kto to?-pytam zdejmując słuchawki.
- Jedna z podopiecznych oraz mój szef.
- Miło mi pana poznać.
- Mi też. Powiedz uczyłaś się już kiedyś strzelania ?
- Tak... Strzelałem z ulubionej broni myśliwskiej ojca.
- Czemu z myśliwskiej ?- wtrąca się dziewczyna.
- Bo tylko taką pozwolili trzymać mu w domu choć i tak czekał na pozwolenie.
Postanawiam odłączyć się od rozmowy. Ross teraz rozmawia z swoim szefem. Chciał żebym z nią pogadała z tą dziewczyną ale w niej jest coś co mnie irytuje...
Idę odłożyć gogle i słuchawki.
Po paru minutach idę do holu kupić sobie picie, kiedy znów na nią natrafiam... Może mnie śledzi...
Po chwili zauważam, że podchodzi do niej trochę starszy facet. Jest łysy i ma mały tatuaż z tylu głowy z liczba 867. Mężczyzna ten podaje jej pieniądze w kopercie oraz nóż i fiolke z niebieską substancją. Podchodzę bliżej i nie mogę uwierzyć w to co słyszę, postanawiam spróbować nagrać ich rozmowę.
- Pamiętasz plan ?- mówi mężczyzna chrypliwym głosem.
- Za kogo mnie masz! Nie jestem nowicjuszem !
- Więc czemu to tak długo trwa ! Jak długo można zabijać jednego człowieka!
- Wiesz, że Whinston nie jest prostym celem... - mówią o szefie Rossa - Po za tym ciągle koło niego kręci się młody strażnik.. Jak on miał.. A Ross.
- To zabij ich obu.
- Ale koło tego całego Rossa kręci się jakaś małolata.
- No ale masz problem. Mówiłem zabij wszystkich i to szybko nie zostawiaj świadków a od właściwie od kiedy przejmujesz się jakąś małolatą ??!!
- Nie widziałeś jej... Jest jak na swój wiek genialnym strzelcem no i szybkim. Ma w sobie jakiś dziwny dar.. Wszystko wie od razu wystarczy, że na ciebie spojrzy...
- Ogarnij się!! Mam z ciebie zrezygnować bo wystraszyła cię dziewczyna... Rozczarowałaś mnie. Bardzo. - zabiera jej pieniądze- Sam będę musiał to załatwić.
Dziewczyną zaatakowała mężczyznę, który jednym zręcznym ruchem złamał jej kark. Teraz odchodzi. Idzie w moją stronę.

Rozdział II

Powrót na stare śmieci nigdy nie wydawał mi się tam bezsensowny.
Policjant z którym gadałam wczoraj jest super! Ma na imię Ross i ma jakieś 22 lata. Będzie mi pomagał w przeprowadzce, chyba jako jedyny.
Spoglądam na plan, który wczoraj dała mi Fiona. Chętnie bym go wywaliła, no ale mam być grzeczna, żeby móc chodzić na zajęcia dla młodych policjantów ( i spędzić troszkę czasu z Rossem).
Pierwszy punkt planu to: Stawić się w gabinecie lekarskim.
Super, więc czeka mnie nudne i długie czekanie na wypis.
Kiedy dochodzę do danego pokoju, drzwi są zamknięte a przy punkcie pielęgniarskim nikogo nie ma.
Siadam na wielkim fotelu w świetlicy i podłączam Mp3. Kiedy nagle słyszę głos:
- Czego słuchasz ?
- Ross, przestraszyłeś mnie.
- Ciebie?! Szczerze wątpię.- uśmiecha się pokazując urocze dołki.
Uśmiecham się tylko, w odpowiedzi na poprzednie pytanie podaje mu słuchawkę. Przez chwilę się waha.
-  Spokojnie. Przecież cię nie ugryzę.
- Wiem.- znów się uśmiecha biorąc słuchawkę -Czemu tutaj siedzisz ?
- Muszę czekać na kogoś kto da mi wypis.
- A okej, chcesz żeby poczekać z tobą.
- Jeśli chcesz - odruchowo się uśmiecham.
W pewnym momencie Ross łapie mój wzrok. Patrzę mu w oczy. Są dla mnie jak hipnoza bo nie mogę przestać się w nie patrzeć.
Jego oczy są koloru błękitnego nieba w piękny słoneczny dzień...
Odzyskuje świadomość gdy Ross jest bardzo blisko mnie, wręcz za blisko, chyba ma zamiar mnie pocałować, a ja najwyraźniej nie mam nic przeciwko.
-Panna Laura!
Piękny moment przerywa głos kobiety.
- To ja! - mówię do kobiety stojącej na przeciwko mnie. Zastanawiam się ile widziała. Uświadamiam jednak sobie, że nie wiele bo dopiero co przyszła. Szczerze nie wiem skąd to wiem.
Podchodząc do pielęgniarki, odruchowo odwracam się w stronę Rossa. Patrzy na mnie trochę smutny.
Co ja wyprawiam...przecież on jest ode mnie starszy o 5 lat, wiem że to nie dużo ale skoro jestem niepełnoletnia to może mieć przeze mnie kłopoty...
Kobieta otwiera pokój, gdzie lekarz podaje mi wypis. Obok niego stoi jedna z opiekunek domu dziecka, poznaje to po dowodzie przyczepionym do jej strasznego golfu...
Kiedy już mogę wyjść, opiekunka oznajmia,że moje rzeczy już zostały zabrane do samochodu.
Wychodząc ze szpitala, zauważam Rossa stojącego przy aucie. Ucieszyłam się wiedząc,że dotrzyma danego słowa, szkoda tylko, że prawie przez całą drogę się do mnie nie odzywał... Normalnie jak dziecko...
Kiedy już dojechałam na miejsce, kobieta zaniosła moją walizkę do środka a ja miałam się pożegnać z Rossem.
-  Do zobaczenia - mówię, dając mu buziaka w polik. To mu poprawia humor.
- Pewnie !! Widzimy się w sobotę. Przyjadę po ciebie.
Zanim zdarzy wejść do auta, chowam mu w kieszeń kawałek papieru z moim numerem telefonu.

Rozdział I

Znów obudził mnie chałas dobiegający zza domu. Kiedy zeszłam na dół, zastałam pianego ojca leżącego na podłodze ze śladami po igle na przedramieniu.
Po podłodze walały się plastikowe pudełka po narkotykach. Kiedy weszłam do kuchni, zrobiło mi się niedobrze od smrodu leżących tam ludzi. Przez chwile zastanawiam się czy nie powinnam sprawdzić, czy sa żywi. Uznaje jednak, że to mnie nie dotyczy.
Mam tego już dość. Postanawiam uciec. Tylko gdzie ? Po za tym jeśli nawet uda mi się uciec to ojciec wezwie na mnie policję.
Powinnam poprosić kogoś o pomoc, tylko że nie mam kogo. Wszyscy mnie unikają, przez ludzi którzy mnie wychowują. Gdybym wezwała policję mogliby i mnie zamknąć. Zresztą nie mam zamiaru iść do domu dziecka, przecież mam 17 lat. Powrót w tym wieku do domu dziecka nie miałoby sensu.
Muszę się odstresować i jakoś oderwać myśli. Biorę więc strzelbę ojca i ide postrzelać na pole, które jest oddalone od naszego domu o 8 kilometrów
Muszę się spakować, jednak podczas pakowania słyszę wycie policyjnych syren zza domu.Podbiegam do ojca lecz ten nie reaguje. Kiedy chce się wymknąć jest już za późno,policja wyważa drzwi. Policjanci zabierają wszystkich obecnych w mieszkaniu, wraz ze mną.
Jeden z policjantów podaje mi zastrzyk uspokajający prosto w ramię.
Budzę się w szpitalu. Przez dłuższy moment zastanawuam się co się stało. Po jakimś czasie przychodzi do mnie lekarz opowiadając całą zaistniałą sytuację z wczoraj.
Opowiada że ojciec został aresztowany, a ja natomiast gdy tylko poczuje się lepiej policja będzie chciała mnie przesłuchać.
- Mogę iść teraz. - oświadczam.
Lekarz tylko zgodnie kiwa głową. Prowadzi mnie przez korytarz, do małego pokoiku gdzie siedzi potężnie zbudowana kobieta.
- Siadaj- mówi tonem nie lubiącym odmowy.
Siadam posłusznie choć mam ochote ją wkurzyć, sama nie wiem czemu.
- Proszę przynieść dokumenty pacjentki- mówi do pielęgniarki stojącej obok.
Po paru minutach pielęgniarka wraca z moją chudą teczką. Przez moment zastanawiam się czemu jest tak chuda, w środku ma tylko że trzy może cztery kartki. Chociaż, z drugiej srony czego można się spodziewać po dziewczynie z domu dziecka. Nie pokazuje tego, ale nie mam ochoty tam wracać. Kobieta w ślimaczym tępie  przekłada moje karty.
- Kiedy mogę iść do domu?- pytam a ona ma taką minę jakby była zdziwiona i poirytowany tym ,że potrafię mówić.
- Nie długo - wzdycha- Myślę,że zdajesz sobie z tego sprawe, iż będziesz musiała wrócić do domu dziecka.
- Oczywiście - mówie z ironią.
Kobieta posyła mi ostrzegawcze spojrzenia, które lekceważe.
Kiedy wychodzę z pokoju, obok drzwi stoi policjant. Zaprowadza mnie do innego pomieszczenia pełnego ludzi.
- Witam, mam na imie Fiona i prowadzę twoją sprawę.
Nie odpowiadam tylko od razu siadam na swoje miejsce.
Kobieta patrzy na mnie jednak nie zwracam na nią uwagi.
- W porządku. Jutro zostaniesz umieszczona w domu dziecka, na razie proszę ciebię o współpracę.
Kobieta ma podkrążone oczy, trzęsą jej się ręce i jest niespokojna. Dziwi mnie, że wzieli kogoś takiego na przesłuchanie. Wygląda na słabą psychicznie. Z pewnością będzie śmiesznie- myślę-.
- Co pani chce wiedzieć.- przez moment patrze jej prosto w oczy.
- Przede wszystkim od jak dawna w twojej rodzinie jest alkoholizm.
- To nie jest moja rodzina i dobrze pani o tym wie.- mówię spokojnie.
- W przybranej rodzinie- poprawia się kobieta.
- Od zawsze. Chyba nawet przed tym jak u nich zamieszkałam.
Rozmawiam z nią tak jeszcze przez chwilę, kiedy zauważam, że policjant stojący obok mnie ma broń. 
- Piękna Mp 40- mówie z uśmiechem do policjanta.
- Tak. Jest fajna- odpowiada zmieszany.
- Ma pan jeszcze jakąś broń? - mówię wogóle nie zwracając uwagi na Fione.
- Przy sobie mam jeszcze Makarov Pistol i Uzi.
- Ale super. Nauczy mnie pan strzalać?
- Jeśli tylko Fiona się zgodzi.
Oboje wzracamy głowy do Fiony.
- Więc jak będzie?
- Ja się zgadzam, tylko, że musisz mieć pozwolenie od szeryfa.
- Szeryfa... A co to dziki zachód?
Policjant cicho się śmieje.
- Oczywiście, że nie.- mówi lekko uderzając policjanta-Jeśli będziesz grzeczna pozwole ci uczęszczać na zajęcia dla młodych policjantów.
Oczywiście nie mam zamiaru zostać policjantem, no ale teraz to jedyna rozrywka.
Po zakończonej rozmowie jeszcze chwile rozmawiam z policjantem, później idę się spakować.