Związku z tym, że mam mniej czasu wolnego chcę przeprosić za długie nie publikację. Chcę jednak powiedzieć, że NIE zniknęłam tylko po prostu nie mam tyle czasu i natchnienia (;
Postaram się to nadrobić
Dziękuję (;
środa, 30 grudnia 2015
OGŁOSZENIE
czwartek, 10 września 2015
ROZDZIAŁ XVIII
Kiedy wychodzimy z pokoju chcę się zapytać Andzeli czemu tak zareagowała ale ona łapie mnie za rękę i prowadzi gdzieś przez budynek.
- Hej! Andzela! Puść mnie!
W ogóle nie reaguje.
W końcu wchodzimy do dużej toalety.
- Idź się przebrać okey?
- No... Dobrze...
Wchodzę do jednej z kabin.
Drzwi się nie domykają więc Andzela się o nie opiera.
Ubieram się w to co mi dała. Trochę mi głupio, że musiałam jej zabrać nową bieliznę... Pewnie ciężko tu o takie rzeczy...
Gdy się już ubrałam poprosiłam Andzele by mnie stąd wyprowadziła.
W tym budynku czułam się niezręcznie.
Po parunastu schodach i skręceniach to w lewo to prawo wyszłyśmy w końcu na powietrze.
- Rany Andzela jak ty się w tym labiryncie odnajdujesz co? Masz mapę czy co?
Nic nie powiedziała tylko z uśmiechem wskazała na swoją głowę.
Hmm... Nie jest zbyt rozmowna....
Postanawiam, że się przejdę jeszcze raz po okolicy.
Wkurzam się, że nikt tu nic nie robi by mi pomóc odbić Rossa.
Gdy tak idę to nagle na kogoś wpadam.
- Ej! Patrz gdzie idziesz do cholery!
- P-Przepraszam!
Chłopak, na którego wpadłam jest wyższy ode mnie. Ma może z 180 cm. wzrostu i ciemne prawie czarne oczy. Jest chyba w moim wieku lub niewiele starszy. Włosy ma schowane pod szarą czapką.
- Eh.. No luz! Tylko żeby mi to było ostatni raz. Wiesz nie jestem żadną barierą ochronną.
- Tsa.. Sorka. Po prostu Cię nie zauważyłam.
- Hmmm... Jesteś tu nowa co nie?
- Tak. Skąd wiedziałeś?
- Tutaj wieści szybko się rozchodzą.
- Hmm... Mówisz? Jestem Laura.
- No i?
- Zawsze jesteś taki miły?
- Haha. Oczywiście! Zwłaszcza dla nowych! Jestem Andy ale tutaj mówią mi mucha.
Nie mogłam się powstrzymać żeby się nie zaśmiać. Mucha? Serio?
- Co Cię tak niby śmieszy?
- Do myśl się!
- Ej nie po to ci zadaję pytanie by samemu na nie odpowiadać! Chociaż w tym przypadku pewnie chodzi o moją ksywke.
- Tak ! Czemu właśnie mucha?
- Mam sto par oczu i skrzydła! Nie wiedziałaś?
- Przypomnij mi bym Cię o nic nie pytała!
- Ha! Przejdziesz tu prędzej niż myślisz!
- A to niby dlaczego?
- Dowiesz się.
Mówiąc to odwraca się i idzie gdzieś w stronę strzelnicy.
Chwilę później słyszę dźwięk alarmu.
Po czym większość ludzi gromadzi się na środku pola przed bramą.
Widzę biegnąca Andzele.
- Hej Andzela!
Podbiega do mnie.
- Co się dzieję? - pytam gdy jest bliżej mnie.
- Jakiś mężczyzna zbliża się do granic muru a za nim biegnie pościg.
Ross....
środa, 20 maja 2015
ROZDZIAŁ XVII
Wyszłam ze strzelnicy. Mina Jerego nie sprawiała mi już takiej satysfakcji.
Idę na duże pole po czym siadam na trawie i wpatruje się w mur.
Zastanawiam się czy nie lepiej jeśli sama spróbuję znaleźć Rossa. A co jeśli zdołał uciec i biega gdzieś w tym lesie? Jeśli odnalazłabym miejsce gdzie jest lub już nie to oboje wpadliśmy w pułapkę. Natomiast jeśli pozwolę mu mnie znaleźć będzie równie beznadziejnie. Ludzie, którzy nas porwali muszą nas widzieć, muszą wiedzieć gdzie jesteśmy. Tylko po co byłoby to wszystko?
Do jasnej cholery!
Może chodzi im o tego dziwaka ze szpitala, który chciał mnie zabić? Przecież w końcu go nagrałam!
Hmmm... z drugiej strony wątpię aby oni byli ze sobą powiązani. I wątpię żeby to nagranie było cokolwiek wartę.
Musi być coś jeszcze. Musiałam coś przegapić... Tylko co?
Najgorsze, że nie wiem jak znaleźć Rossa i jednocześnie nie doprowadzić do naszej śmierci.
Kładę się z uczuciem bezsilności na trawę spoglądając na błękitne niebo.
Boże co mogę zrobić?
Gdy tak leżę z zamkniętymi oczami, słońce miło gładzi mnie po twarzy. Jednak za chwile pojawia się cień.
- Przeszkadzam Ci ?
Otwieram oczy i widzę stojącą na de mną Andzele.
- Niby w czym ? - mówię chyba trochę oschle
- Eh.. Chciałam się spytać czy nie chciałabyś się przebrać?
Przez chwile nie wiem czemu miałabym to zrobić. Potem patrze na siebie i widzę, że nadal jestem w tej koszuli.
- Tak chętnie.
Wstaję.
Jeny ... Jak mogłam zapomnieć, że nie mam na sobie normalnych ubrań. Przecież nawet nie mam butów...
Andzela prowadzi mnie z powrotem do głównego budynku.
Idziemy korytarzem, potem wchodzimy po schodach na pierwsze piętro. Tym razem szłam sama bez pomocy.
Ten budynek jest tak wielki w środku, że bez problemu mógłby robić za labirynt.
Dziwnie jest tak iść w milczeniu gdy Andzela prowadzi mnie to w lewo, to w prawo.
- Długo już tutaj pracujesz ?- pytam trochę niepewnie.
Zawsze byłam nieufna a patrząc na ostanie okoliczności...
- Od jakiś dwóch lat. Jery wraz z małą kompanią uratował mnie z płonącego szpitala gdzie byłam młodszą pielęgniarką.
Zatkało mnie.
Znów idziemy w milczeniu.
Andzela przerywa milczenie gdy stajemy przy metalowych drzwiach.
- To tu - mówi otwierając drzwi.
Wchodzimy do sporego pomieszczenia, które przypomina spiżarnie. Są tu ogromne kolumny wysokie na 2,5 metra i szerokie na 10 z żywnością, głównie w puszkach lub konserwach. Jedna półka największą ze wszystkich jest zaopatrzona w litrowe baniaki z wodą.
Przechodzimy przez kilka półek aż dochodzimy do chyba najmniejszej wzrostem półki, która sięga mi do brzucha. Andzela schyla sie i otwiera drzwiczki po czym wyjmuje latarkę.
- Jaki nosisz rozmiar spodni ? - pyta nagle.
- Em... Chyma M
- A bluzki ?
- L
Szuka czegoś przytrzymując latarkę podbrudkiem. Po może dwóch minutach podaje mi spodnie moro w rozmiarze M. Wyjmuje też kurtkę, która wydaję się być luźna.
Potem podaje mi czarną bluzkę na ramiączkach i skarpetki.
- Jeszcze buty ... - mówi zamykając szafkę po czym podchodzi to innej, która stoi nie daleko.
- 41! - mówię zanim Andzela otwiera usta.
Podaje mi czarne glany w rozmiarze 41.
- Eh.. Nie żeby coś ale pewnie nie macie bielizny ? - mówię kompletnie czerwona ze wstydu. Trochę głupio o to pytać...
- Ehh... Mam nowy komplet bielizny... Może bedzie pasować.
Obie w milczeniu wychodzimy z pomieszczenia. Obładowana ubraniami podążam za Andzelą a konkretnie za jej nogami bo tylko to widzę.
- Uwaga na schody! - mówi gdy skręcamy w kolejną uliczkę.
- Niezły labiryt z tego budynku !
Nie odpowiada.
Jesteśmy w korytarzu, którego jeszcze nie widziałam. Jest pomalowany na zielony kolor ale sufit ma kolor błękitnego nieba... Przez ten sufit zrobiłam się smutna. Podobny kolor mają oczy Rossa ...
Wchodzimy do pokoju, który Andzela otwiera małym kluczykiem.
Pokój jest mały ale dość przytulny. Jest tam jedno łóżko i biurko oraz nie wielka szafa. No i gigantyczne okno, które zajmuje pół ściany!
Andzela podchodzi to szafy i wyjmuje mały szary worek, jest wielkości połowy pudełka po butach.
- Proszę.
Mówiąc to kładzie mi woreczek na butach.
- To twój pokój? - pytam.
- T-Tak. Chodźmy już...
Wręcz wyciągnęła mnie z pomieszczenia.
niedziela, 29 marca 2015
ROZDZIAŁ XVI
Jednak czuje się zrezygnowany, póki znów nie słyszę kroków. Zawracam i siadam przy słupie. Jest mocno wbity w ziemię ale myślę, że dałoby radę to wyjąć. Nie daleko leży jeszcze kawałek liny. Myślę, że będzie wystarczająco długi by móc się obronić.
Po pięciu minutach staje przede mną ciemna sylwetka, która nie wiele różni się od ciemnej przestrzeni wokół. Świeci na mnie latarką. Jest sam.
Kuca przede mną.
Szybko wstaję i uderzam go w głowę po czym zarzucam mu na szyję linę i stawiając go do siebie tyłem przyduszam. Już po chwili staje się siny. Upada.
Trzymam go tak, póki nie przestanie się ruszać. Po czym dla pewności naskakuje mu na gardło.
Biorę latarkę, którą miał przy sobie.
Przeszukuje strażnika. No! Nawet ma przy sobie Rewolwer Ruger GP-100. Kieruję snop światła na wszystkie strony lecz nigdzie nie widzę wyjścia. Coś jednak porusza się w rogu. Podchodzę bliżej, a latarka gaśnie. Co to, kurwa, jest? Wyciągam rękę w stronę stworzenia. Słyszę pisk. To chyba ten sam szczur, który pomógł mi się wydostać z lin.
czwartek, 12 marca 2015
ROZDZIAŁ XV
Budzi mnie jaskrawe światło. Zdecydowanie zbyt jaskrawe. Jakby ktoś świecił mi w oczy lampą.
Po chwili zaczynam normalnie widzieć.
Jestem w dużym białym pokoju z jeszcze większym oknem bez zasłon. Widać przez nie tylko wierzchołki drzew.
Leżę na łóżku podobnym do szpitalnego ale bardziej zniszczonym. Mam na sobie coś co przypomina bardzo długą szaro - białą bluzkę. Sięga mi aż do ud.
Do lewej ręki mam podłączoną kroplówkę. Czuję dziwny ból w prawym ramieniu. To ramię było dwa razy postrzelone ostatniego czasu a teraz mam na nim bandaż. W boku też mam bandaż. Ten jest zawiniety w wokół mojej talii i brzucha.
Czuje się lepiej niż parę dni temu.
Słyszę chałas zza drzwi.
Do pokoju wchodzi wysoki czarny mężczyzna. Chyba jest w średnim wieku. Ma miłą twarz i przyjazny uśmiech. Obok niego stoi młoda kobieta. Jest od niego dużo niższa. Ma ciemne włosy które spieła w wysoki kok. Uśmiecha się do mnie niepewnie a potem coś zapisuje.
- Nie masz się czego bać - mówi mężczyzna z ciepłym uśmiechem - Znaleźliśmy Cię trzy dni temu w kiepskim stanie.
TRZY DNI?! O kurwa!
- Eh. Dziękuję za pomoc - mówię nie pewnie. - Czemu mam na sobie bandaże?
- Wyjelismy ci kule z ramienia. Może Cię boleć ponieważ masz sfy. Tak jak w prawym boku. Jak się czujesz?
- Lepiej. Dziękuję!
- Jesteś głodna?
Trochę głupie pytanie.
- Tak. Nie jadłam nic od...
Milkne.
Mężczyzna się trochę speszył.
- Rozumiem - mówi po chwili. Na jego twarzy pojawią się dziwny grymas. - Pewnie masz mnóstwo pytań. Andzela zaprowadzi Cię na śniadanie - mówiąc to pokazuje na kobietę za nim. - Ja jestem Jery.
Nic nie mówię. Andzela podchodzi do mojej ręki i zabiera kroplówkę, po czym pomaga mi wstać.
- Dasz radę iść sama?
Jej głos jest miły. Myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić a ta myśl jest nawet przyjemna.
- Chyba tak, ale w razie czego bądź blisko mnie dobrze?
Uśmiecha się szeroko w odpowiedzi. Po czym lekko kiwa głową.
Cieszy mnie fakt, że spotkałam kogoś kto nie chce mnie zabić.
Moje nogi wreszcie mnie słuchają.
Jestem od niej niewiele wyższa.
Andzela prowadzi mnie przez długi szary korytarz. A co kilka metrów jest średniej wielkości okno. Idziemy za Jerym do ogromnych schodów.
Czasami się chwieje. Andzela od razu mnie wtedy łapie. Kiedy schodzimy po schodach na dół trzymam się zarówno jej jak i poręczy. Może jeszcze nie jestem w pełni sprawna...
Wchodzimy do ogromnej sali, na którego końcu jest kuchnia. Jest tu pełno metalowych stolików z krzesłami. Po cztery przy każdym z nich. Przypomina mi to trochę stołówkę.
Jery siada przy stoliku. Po chwili podchodzi do niego grubsza kobieta. - Co Panu podać? - jej głos jest dość mocny jak na kobietę.
- To co zawsze. Dziękuję.
- A dla Pani? - mówi. Po czym orientuje się, że mówi do mnie.
- Możesz wziąć co chcesz - mówi Jery z szerokim uśmiechem.
- Eh... Macie naleśniki?
- Tak proszę Pani.
- Poproszę
- Coś do picia?
- Poproszę sok.
Angela coś zamawia.
Kobieta zapisuję to co zamówiliśmy.
Dziwię się, że w takim miejscu można poprosić o naleśniki. Jestem jednak głodna a jeśli jest opcja żeby zjeść naleśniki... Nie będę marudzić! Po chwili wraca kobieta z talerzami dla nas. Naleśniki wyglądają na pyszne. Kobieta jeszcze przez chwilę stoi przy nas.
Wygląda na miłą grubsza panią. Jest w średnim wieku. Ma już kilka siwych włosów, które przeplatają się z bronzowymi. Jej piwne oczy są prawie czarne. Ma na głowie siatkę. A jej fartuch jest już cały brudny.
Nie pewnie biorę pierwszy gryz. I zanim się orientuje wszystkie zjadam.
- Gdzie ja jestem?
- Jesteś w naszym ośrodku. Mamy tu szpital, w którym się obudziłaś. Są tu też pokoje dla wszystkim ludzi którzy tu trafili w podobny sposób co ty. Mamy również spory arsenał z bronią.
- Często ratujecie ludzi?
- Nie. Od dawna nikogo nowego nie znaleźliśmy. Jak się tu znalazłaś?
- Zostałam porwana a na to miejsce trafiłam przypadkiem.
Jery wygląda na trochę złego.
- Cholera! - wybucha - wiedziałem, że wrócą!
- Kto wróci?
- Ludzie, którzy Cię porwali to nasi wrogowie. Od dwóch lat toczyli z nami małą wojnę. Miałaś wielkiego farta, że ucieklaś.
- Tak... Dlaczego porywają ludzi?
- Zazwyczaj robią z nich niewolników. Czasem dla okupu. - wtrąca się Angela.
Milkne. Boję się zadać pytanie co się dzieje z ludźmi, którzy nie uciekną.
- A jeśli ktoś nie zdoła uciec? - mówię a głos mi się łamie.
- To jest trupem!
O Boże!
- Co się stało?
Nie mogę mówić. Wiem, że są niebezpieczni. Jasna cholera! Ross! - Mój przyjaciel też został porwany. Od momentu kiedy nas rodzielili próbuje go znaleźć.
Przez chwilę jest zupełna cisza.
- Nie wiem czy jesteś tak odważna czy tak głupia. - mówi Jery lekko rozbawiony.
- Nie mogę go tak zostawić!
- Sama nie dasz z nimi rady. Oni mają mnóstwo ludzi w tym prawie wszyscy to zawodowcy. A Ty... Bez urazy ale jesteś tylko małą dziewczynką!
Zaskoczył mnie. Oraz zdenerwował. - Macie strzelnicę?
- Po co ci ta wiedzą?
- Macie czy nie?
- Jest nie wielka sala gdzie nie którzy uczą się strzelania i trafienia do ruchomego celu - wyjaśnia Angela widząc milczenie Jerego.
- Zaprowadz mnie tam. A i idziecie ze mną. Oboje.
- Ale po co?
- Zobaczysz.
Jestem serio zła. Wiem, że wyglądam niewinnie ale nie jestem bezbronna dziewczynką!
Jery wygląda na lekko rozbawionego.
Wychodzimy z sali przypominającej stołówkę. Idziemy tym samym korytarzem do drzwi wyjściowych. Jesteśmy na zewnątrz i...
O rany! Ten budynek jest ogromny! Jest tu spora polana z innym trochę mniejszym starym budynkiem na samym końcu. A wokół polany jest mur, którym się tu dostałam. Serio jest wielki.
- Trzymamy tam broń - mówi Angela widząc, że przyglądam się drewnianej konstrukcji.
Idziemy na tył budynku gdzie jest jeszcze inny budynek. Sporo ich tu. Jest dość mały i niepozorny. Wygląda jakby cały był zrobiony z materiału antypociskowego. Co byłoby nie możliwe. Chyba, że mają pomoc z wojska.
Wchodzimy do niego. Nad drzwi wisi drewniany napis "Strzelnica".
Jery wpuszcza nas do środka.
W środku jest więcej miejsca niż można byłoby przypuszczać. Nie jesteśmy tu sami. Jest może z pięciu obcych mi osób w tym jedna dziewczyna, która czyści karabin maszynowy.
- No - zaczyna Jerzy - po co chciałaś tu przyjść?
- Na pokaz.
Jery dziwnie na mnie patrzy a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu.
Podchodzę do dziewczyny, która czyści karabin.
- Mogę pożyczyć?
Patrzy na mnie zdziwiona.
Muszę dziwnie wyglądać z jej perspektywy.
Dziewczyna, która mogłaby robić za pół mumie ubrana tylko w długą bluzkę prosi ją o karabin.
- Oddam go! - mówię chcąc ją zachęcić. Po chwili nie pewności oddaje mi karabin.
- A którym miejscu strzelacie do celu?
- Tam w lewym końcu sali.
Podchodzę w wyznaczone miejsce trochę chwiejnym krokiem.
Po chwili podchodzi do mnie Angela.
- Masz prawie pełny magazynek, ale oszczędzaj amunicję. Musisz trafić najpierw w środek tarczy, każda jest ustawiona w innej odległości. Te niebieskie są najbliżej a czerwone najdalej. - tłumaczy Angela.
Osobiście nie widzę dużej różnicy między tarczami.
- Mogę zacząć? - mówię patrząc na Jerego.
Nic mi nie odpowiada. Jednak po chwili pokazuje gest ręką. To coś w rodzaju " proszę bardzo, droga wolna ".
Odwracam się do tarcz. Kątem oka widzę, że Angela robi coś przy zegarku. Być może liczą najlepszy czas.
Przeładowuje i odbezpieczam karabin. Skupiam się stojąc w bez ruchu.
Oddaję strzał w każdą tarczę, którą widzę.
Przestaje po może minucie.
Wokół mnie jest absolutna cisza.
Wszyscy patrzą na mnie. Wszyscy są cicho. Patrzę na tarczę. W każdą trafiłam i w każdą w sam środek.
- Nie źle jak na małą dziewczynkę co? - mówię do Jerego.
Jego mina jest bezcenna.
niedziela, 1 marca 2015
ROZDZIAŁ XIV
Nie jestem pewna jak dlugo ide, ale mam wrażenie, że chodzę w kółko co byłoby niemożliwe idąc cały czas prosto... prawda?
Ledwo co widać niebo. Gałęzie drzew są bardzo grube i gęste.
Na pewno nie trafilabym teraz do wyjścia. Mam wrażenie, że się nie przemieszczam. Trochę tak jakbym szła na bieżni. Cały czas widzę jedno i to samo. Jednak gdy się odwracam to nie widzę wejścia, którym weszłam do lasu. Więc chyba się oddałam. Jestem zmęczona ale idę nadal do przodu a wszystko wygląda tak samo. Jest tu pełno wysokich drzew.
Weszlabym na jedno, ale te są wyjątkowo śliskie. Poza tym nie do końca jestem sprawna. Moje nogi nadal są jak z waty mimo, że minęło już kilka godzin.
Jak na tak wielki las jest strasznie cicho i pusto. Nie słychać nawet ptaków co jest bardzo dziwne.
Nadgle wpadam na wielki krzak.
Jest tak wielki, że mógłby robić za mur. Wydaje się też być strasznie gruby. Na oko ma gdzieś 4 metry wysokości 2 metry grubości a szerokości? Mam wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność.
Wiem, że to dziwnie zabrzmi ale coś jest z tym krzakiem nie tak. No bo po co coś takiego w środku lasu... Zupełnie jakby to, coś chciało coś odrodzić. Ochronić.
Nie pewnie dotykam go moją " laską". Przez chwilę nic się nie dzieje. Ale wystarczy, że ją lżej trzymam a krzak ją wciąga.
Do jasnej cholery!
Odruchowo wkładam rękę w krzak.
A ten mnie zaczyna wyciągać.
Postanawiam się nie bronić bo to by było bez sensu. Jak na roślinę jest bardzo silne i trzyma mnie wyciągając niczym ruchome piaski. Poza tym to może być jedyny sposób aby się przedostać na drugą stronę. Wyciągam głośno powietrze i wchodzę w krzak, który po chwili mnie " wyplówa ". Jestem w środku. Czuje coś koło mojej nogi. To moja " laska" podnoszę ją. Praktycznie nic nie widzę. I tak miałam farta, że ją znalazłam. Po omacku idę przed siebie. Bluszcz jest wszędzie!
Co jakiś czas spada na mnie jakiś robak. Ochyda!
Nie wiem czy był to dobry pomysł. Im idę dalej tym jest trudniej. Wydaje mi się, że im dalej tym krzak staje się grubszy, gęstrzy i jest więcej robali...
Jest strasznie ciemno, a kiedy widzę mały jasny punkcik gdzieś przede mną, od razu do niego idę. Przez rośliny pod moimi nogami ciągle się potykam. Krótko przed jasnym punktem, przewracam się.
W tym momencie światło staje się bardziej intensywne a ostanie co pamiętam to ciemna sylwetkę zbliżającą się do mnie.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
ROZDZIAŁ XIII
Nie jestem pewna co tak właściwie się stało ...
Ale wiem, że coś jest nie tak. Nie mogę się ruszyć i jestem w środku lasu. Moja chusta całkiem przeciekła od krwi.
Czuję się tak jakbym była sparaliżowana. Jeśli w ogóle coś mogę czuć ...
Patrzę w szare niebo i przelatujące ptaki. Nie czuję żadnego bólu. Nie pamiętam co się stało ... Nie takiego stanu niewiedzy !
Sądząc po niebie jest późny ranek.
Słyszę rozkoszny szum wiatru i śpiewanie ptaków.
Od dawna nie mogłam tak po prostu być długo w jednym miejscu. A teraz jestem do tego zmuszona ...
Przez to, że nie mogę się ruszyć, zaczynam za dużo myśleć.
Myślę o Rossie. Czy wszystko z nim w porządku, czy jeszcze żyje i czy go jeszcze zobaczę.
Nie wiem czemu ale myślę o Fionie i o tym łysym czubku...
Chcę być gdzieś gdzie będę bezpieczna. Mam dość uciekania.
Leżę na trawie zmieszanej z błotem.
Łazi po mnie jakieś robactwo! Ochyda ! Nawet nie mogę ich zdmuchnąć. Beznadzieja !
W pewnej chwili przypominam sobie co się stało.
Jacyś ludzie mnie zaatakowali. Nie miałam czym się bronić.
Dziwne... myślałam, że dostałam. Ale nawet jeśli to czemu mieliby mnie zostawić samą w lesie ?
Czy nie zabraliby mnie ?
Lub nie zabili ?
Skoro mnie już dopadli to dlaczego mnie tu zostawili sparaliżowaną ?
Może uznali, że coś mnie tu zje...
Nie mam pojęcia.
Zaczynam ruszać palcami od rąk i nóg.
Co znaczy, że za jakieś dwie godziny prawdopodobnie będę mogła całą się ruszać.
Gdzieś za mną słyszę co jakiś czas coś w rodzaju ryczenia.
NIECH TO NIE BĘDZIE TYGRYS !
Raz jest głównie i wyraźnie a po chwili słychać tylko wiatr.
Czas się dłuży gdy możesz ruszać tylko dłońmi.
Paraliż jest nie równy. Lewą ręką już prawie mogę ruszać ale prawa, no cóż tylko dłonią.
Słońce mnie parzy. Jest południe a ja robię pierwszą próbę wstania. Chwiejnym krokiem idę w stronę najbliższego drzewa. Po chwili na nie upadam.
Przede mną ciągnie się nie wielkie pasmo górskie.
Gdzie ja jestem?
Sama w środku lasu bez broni, nogi jak z waty a w dodatku znów słyszę to ryczenie.
Cudownie.
Nagle słyszę wybuch. Gdzieś daleko przede mną. Widzę jak gromada ptaków ucieka.
Ten wybuch brzmiał jakby ktoś użył dynamitu, ale w niewielkiej ilości.
Podobnie robią nie którzy żołnierze żeby sprawdzić czy ściana wytrzyma małe natężenie jeśli tak to ustawiają więcej dynaminu. Zazwyczaj robi się tak by się wydostać np. z jaskini.
Ktoś musi sprawdzać konstrukcje jakiejś budowli czy czegoś innego. Nie wiedzą, że takie coś jest bardzo zgubne. Zwłaszcza jeśli ktoś jest w środku. Postanawiam iść w tamtym kierunku. Jeśli to żołnierze to powinni mi pomóc.
Może uda mi się tam dotrzeć.
Nadal tule się do drzewa.
Po chwili wpadam na pomysł. To drzewo ma długą grubą gałąź. Jest na tyle nisko bym do niej do skoczyła i spróbowała ją złamać.
Po kilku minutach biedne drzewo poddaje mi się. Mam teraz laskę do podtrzymania.
Mam nadzieję, że ten tygrys czy co tam to było również przestraszyło się wybuchu i uciekło.
Raz kozi śmierć.
Wchodzę do lasu.