Budzi mnie jaskrawe światło. Zdecydowanie zbyt jaskrawe. Jakby ktoś świecił mi w oczy lampą.
Po chwili zaczynam normalnie widzieć.
Jestem w dużym białym pokoju z jeszcze większym oknem bez zasłon. Widać przez nie tylko wierzchołki drzew.
Leżę na łóżku podobnym do szpitalnego ale bardziej zniszczonym. Mam na sobie coś co przypomina bardzo długą szaro - białą bluzkę. Sięga mi aż do ud.
Do lewej ręki mam podłączoną kroplówkę. Czuję dziwny ból w prawym ramieniu. To ramię było dwa razy postrzelone ostatniego czasu a teraz mam na nim bandaż. W boku też mam bandaż. Ten jest zawiniety w wokół mojej talii i brzucha.
Czuje się lepiej niż parę dni temu.
Słyszę chałas zza drzwi.
Do pokoju wchodzi wysoki czarny mężczyzna. Chyba jest w średnim wieku. Ma miłą twarz i przyjazny uśmiech. Obok niego stoi młoda kobieta. Jest od niego dużo niższa. Ma ciemne włosy które spieła w wysoki kok. Uśmiecha się do mnie niepewnie a potem coś zapisuje.
- Nie masz się czego bać - mówi mężczyzna z ciepłym uśmiechem - Znaleźliśmy Cię trzy dni temu w kiepskim stanie.
TRZY DNI?! O kurwa!
- Eh. Dziękuję za pomoc - mówię nie pewnie. - Czemu mam na sobie bandaże?
- Wyjelismy ci kule z ramienia. Może Cię boleć ponieważ masz sfy. Tak jak w prawym boku. Jak się czujesz?
- Lepiej. Dziękuję!
- Jesteś głodna?
Trochę głupie pytanie.
- Tak. Nie jadłam nic od...
Milkne.
Mężczyzna się trochę speszył.
- Rozumiem - mówi po chwili. Na jego twarzy pojawią się dziwny grymas. - Pewnie masz mnóstwo pytań. Andzela zaprowadzi Cię na śniadanie - mówiąc to pokazuje na kobietę za nim. - Ja jestem Jery.
Nic nie mówię. Andzela podchodzi do mojej ręki i zabiera kroplówkę, po czym pomaga mi wstać.
- Dasz radę iść sama?
Jej głos jest miły. Myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić a ta myśl jest nawet przyjemna.
- Chyba tak, ale w razie czego bądź blisko mnie dobrze?
Uśmiecha się szeroko w odpowiedzi. Po czym lekko kiwa głową.
Cieszy mnie fakt, że spotkałam kogoś kto nie chce mnie zabić.
Moje nogi wreszcie mnie słuchają.
Jestem od niej niewiele wyższa.
Andzela prowadzi mnie przez długi szary korytarz. A co kilka metrów jest średniej wielkości okno. Idziemy za Jerym do ogromnych schodów.
Czasami się chwieje. Andzela od razu mnie wtedy łapie. Kiedy schodzimy po schodach na dół trzymam się zarówno jej jak i poręczy. Może jeszcze nie jestem w pełni sprawna...
Wchodzimy do ogromnej sali, na którego końcu jest kuchnia. Jest tu pełno metalowych stolików z krzesłami. Po cztery przy każdym z nich. Przypomina mi to trochę stołówkę.
Jery siada przy stoliku. Po chwili podchodzi do niego grubsza kobieta. - Co Panu podać? - jej głos jest dość mocny jak na kobietę.
- To co zawsze. Dziękuję.
- A dla Pani? - mówi. Po czym orientuje się, że mówi do mnie.
- Możesz wziąć co chcesz - mówi Jery z szerokim uśmiechem.
- Eh... Macie naleśniki?
- Tak proszę Pani.
- Poproszę
- Coś do picia?
- Poproszę sok.
Angela coś zamawia.
Kobieta zapisuję to co zamówiliśmy.
Dziwię się, że w takim miejscu można poprosić o naleśniki. Jestem jednak głodna a jeśli jest opcja żeby zjeść naleśniki... Nie będę marudzić! Po chwili wraca kobieta z talerzami dla nas. Naleśniki wyglądają na pyszne. Kobieta jeszcze przez chwilę stoi przy nas.
Wygląda na miłą grubsza panią. Jest w średnim wieku. Ma już kilka siwych włosów, które przeplatają się z bronzowymi. Jej piwne oczy są prawie czarne. Ma na głowie siatkę. A jej fartuch jest już cały brudny.
Nie pewnie biorę pierwszy gryz. I zanim się orientuje wszystkie zjadam.
- Gdzie ja jestem?
- Jesteś w naszym ośrodku. Mamy tu szpital, w którym się obudziłaś. Są tu też pokoje dla wszystkim ludzi którzy tu trafili w podobny sposób co ty. Mamy również spory arsenał z bronią.
- Często ratujecie ludzi?
- Nie. Od dawna nikogo nowego nie znaleźliśmy. Jak się tu znalazłaś?
- Zostałam porwana a na to miejsce trafiłam przypadkiem.
Jery wygląda na trochę złego.
- Cholera! - wybucha - wiedziałem, że wrócą!
- Kto wróci?
- Ludzie, którzy Cię porwali to nasi wrogowie. Od dwóch lat toczyli z nami małą wojnę. Miałaś wielkiego farta, że ucieklaś.
- Tak... Dlaczego porywają ludzi?
- Zazwyczaj robią z nich niewolników. Czasem dla okupu. - wtrąca się Angela.
Milkne. Boję się zadać pytanie co się dzieje z ludźmi, którzy nie uciekną.
- A jeśli ktoś nie zdoła uciec? - mówię a głos mi się łamie.
- To jest trupem!
O Boże!
- Co się stało?
Nie mogę mówić. Wiem, że są niebezpieczni. Jasna cholera! Ross! - Mój przyjaciel też został porwany. Od momentu kiedy nas rodzielili próbuje go znaleźć.
Przez chwilę jest zupełna cisza.
- Nie wiem czy jesteś tak odważna czy tak głupia. - mówi Jery lekko rozbawiony.
- Nie mogę go tak zostawić!
- Sama nie dasz z nimi rady. Oni mają mnóstwo ludzi w tym prawie wszyscy to zawodowcy. A Ty... Bez urazy ale jesteś tylko małą dziewczynką!
Zaskoczył mnie. Oraz zdenerwował. - Macie strzelnicę?
- Po co ci ta wiedzą?
- Macie czy nie?
- Jest nie wielka sala gdzie nie którzy uczą się strzelania i trafienia do ruchomego celu - wyjaśnia Angela widząc milczenie Jerego.
- Zaprowadz mnie tam. A i idziecie ze mną. Oboje.
- Ale po co?
- Zobaczysz.
Jestem serio zła. Wiem, że wyglądam niewinnie ale nie jestem bezbronna dziewczynką!
Jery wygląda na lekko rozbawionego.
Wychodzimy z sali przypominającej stołówkę. Idziemy tym samym korytarzem do drzwi wyjściowych. Jesteśmy na zewnątrz i...
O rany! Ten budynek jest ogromny! Jest tu spora polana z innym trochę mniejszym starym budynkiem na samym końcu. A wokół polany jest mur, którym się tu dostałam. Serio jest wielki.
- Trzymamy tam broń - mówi Angela widząc, że przyglądam się drewnianej konstrukcji.
Idziemy na tył budynku gdzie jest jeszcze inny budynek. Sporo ich tu. Jest dość mały i niepozorny. Wygląda jakby cały był zrobiony z materiału antypociskowego. Co byłoby nie możliwe. Chyba, że mają pomoc z wojska.
Wchodzimy do niego. Nad drzwi wisi drewniany napis "Strzelnica".
Jery wpuszcza nas do środka.
W środku jest więcej miejsca niż można byłoby przypuszczać. Nie jesteśmy tu sami. Jest może z pięciu obcych mi osób w tym jedna dziewczyna, która czyści karabin maszynowy.
- No - zaczyna Jerzy - po co chciałaś tu przyjść?
- Na pokaz.
Jery dziwnie na mnie patrzy a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu.
Podchodzę do dziewczyny, która czyści karabin.
- Mogę pożyczyć?
Patrzy na mnie zdziwiona.
Muszę dziwnie wyglądać z jej perspektywy.
Dziewczyna, która mogłaby robić za pół mumie ubrana tylko w długą bluzkę prosi ją o karabin.
- Oddam go! - mówię chcąc ją zachęcić. Po chwili nie pewności oddaje mi karabin.
- A którym miejscu strzelacie do celu?
- Tam w lewym końcu sali.
Podchodzę w wyznaczone miejsce trochę chwiejnym krokiem.
Po chwili podchodzi do mnie Angela.
- Masz prawie pełny magazynek, ale oszczędzaj amunicję. Musisz trafić najpierw w środek tarczy, każda jest ustawiona w innej odległości. Te niebieskie są najbliżej a czerwone najdalej. - tłumaczy Angela.
Osobiście nie widzę dużej różnicy między tarczami.
- Mogę zacząć? - mówię patrząc na Jerego.
Nic mi nie odpowiada. Jednak po chwili pokazuje gest ręką. To coś w rodzaju " proszę bardzo, droga wolna ".
Odwracam się do tarcz. Kątem oka widzę, że Angela robi coś przy zegarku. Być może liczą najlepszy czas.
Przeładowuje i odbezpieczam karabin. Skupiam się stojąc w bez ruchu.
Oddaję strzał w każdą tarczę, którą widzę.
Przestaje po może minucie.
Wokół mnie jest absolutna cisza.
Wszyscy patrzą na mnie. Wszyscy są cicho. Patrzę na tarczę. W każdą trafiłam i w każdą w sam środek.
- Nie źle jak na małą dziewczynkę co? - mówię do Jerego.
Jego mina jest bezcenna.
czwartek, 12 marca 2015
ROZDZIAŁ XV
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz