niedziela, 29 marca 2015

ROZDZIAŁ XVI

 ** ROSS **
Jedyne rozwiązanie w mojej sytuacji to biec przed siebie. Najwyżej natrafie na ścianę lub strażnika. Kroki, które słyszałem już ucichły i jednocześnie poczułem ulgę oraz strach,  ponieważ nikt nie zauważył,  że się uwolniłem ale z drugiej strony nie widzę zupełnie nic, nie słyszę nic. Mógłbym spróbować iść cały czas przed siebie. Ale to jak chcieć znaleźć igłę w stogu siana, może się udać gdy poświęcę temu dużo czasu a ja go nie mam. Pod nogami mam tylko błoto zmieszane z trawą. Natomiast nad sobą...  Kto by to wiedział. 
Muszę się stąd wydostać. Tęsknię za Laurą. Martwie się o nią. Nawet bardzo. Niewiarygodne, że w tak krótkim czasie ktoś zaczął dla mnie znaczyć tak dużo. Chyba ją kocham i dlatego to ja muszę znaleźć ją.
Jednak czuje się zrezygnowany,  póki znów nie słyszę kroków. Zawracam i siadam przy słupie.  Jest mocno wbity w ziemię ale myślę, że dałoby radę to wyjąć. Nie daleko leży jeszcze kawałek liny.  Myślę, że będzie wystarczająco długi by móc się obronić.
Po pięciu minutach staje przede mną ciemna sylwetka, która nie wiele różni się od ciemnej przestrzeni wokół. Świeci na mnie latarką. Jest sam. 
Kuca przede mną. 
Szybko wstaję i uderzam go w głowę po czym zarzucam mu na szyję linę i stawiając go do siebie tyłem przyduszam. Już po chwili staje się siny.   Upada.
Trzymam go tak, póki nie przestanie się ruszać. Po czym dla pewności naskakuje mu na gardło.
Biorę latarkę, którą miał przy sobie.
Przeszukuje strażnika. No! Nawet ma przy sobie  Rewolwer Ruger GP-100. Kieruję snop światła na wszystkie strony lecz nigdzie nie widzę wyjścia. Coś jednak porusza się w rogu. Podchodzę bliżej, a latarka gaśnie. Co to, kurwa, jest? Wyciągam rękę w stronę stworzenia.  Słyszę pisk. To chyba ten sam szczur, który pomógł mi się wydostać z lin. 
Zabawne jest to, że nie ucieka. 
- Hej - mówię szeptem w jego stronę - chcesz ciastko?  - mówię wyciągając rękę w jego stronę gdzie mam jeszcze kilka okruchów. 
Szczur podchodzi prawie od razu do mojej ręki. 
- Wiesz godzinie jest wyjście? - może jak ja się stoczylem żeby do szczura gadać...  Chyba zwariowałem!  
Ale po chwili szczur wydaj kilka głośnych dźwięków po czym zatacza wokół mnie dwa kółka niczym pies i idzie gdzieś przed siebie.  
Uderzam latarką o rękę mając nadzieję, że zaświeci.  Nic nie widzę tyko co jakiś czas czuje coś koło swoich nóg. 
Latarka w końcu zapala ale po chwili znów gaśnie.  I tak za każdym razem. Kiedy w końcu święci dłużej niż minutę,  jestem w stanie coś zobaczyć.  Kieruje snop światła wokół swoich nóg i odruchowo krzyczę gdy widzę ogromnego szczura.  Nie mówcie mi,  że to ten sam co mi pomógł. Przecież to jest wielkości kota!  
No nic... 
Ważne jest to,  że najwyraźniej mnie polubił i chyba chce mnie gdzieś zaprowadzić... 
Szczur gigant bieganie gdzieś przed siebie a później kilka razy skręca. W końcu widzę światełko. Wyłączam latarkę. 
Jestem już praktycznie przy wyjściu, ale przy nim stoi z czterech gości wyższych ode mnie o dobre dwie głowy... 
Chowam się za ścianą po czym rzucam garścią kamieni gdzieś lewo i w przeciwnym kierunku od mojej,  że tak powiem kryjówki. 
Muszę rzucić tak z cztery razy aby doczekać się reakcji. Kiedy w końcu słyszę kroki idące w stronę rzuconych kamieni,  sprawdzam czy ktoś jeszcze stoi przy wyjściu. 
Na razie pusto. Wychodzę nie  pewnie. Światło słoneczne razi mnie mono.  Po jakiś 5 minutach zaczynam się przyzwyczajać. 
Przede mną jest prawie pusta przestrzeń.  Wygląda na coś w rodzaju poligonu. Odwracam się i widzę,  że  byłem w ogromnej jaskini. Nie myślę nad niczym innym jak nad ucieczką. 
Biedne przed siebie co jakiś czas chowając się za drewnianymi resztkami domków.  Boli mnie tył szyi,  wcześniej miałem tylko dziwne uczucie a teraz mnie to miejsce boli i piecze ale to ignoruje. Znajduje coś na rodzaj wyjścia. Przede mną jest sporej wielkości metalowy płot a za las. Nasluchuje przez chwilę czy aby płot nie jest pod napięciem.  Wydaje mi się,  że nie.  Nie słyszę tego charakterystycznego dźwięku, który oznaczać by mógł,  że lepiej się nie zbliżać bo się " spalisz ". 
Wchodzę na metalowy płot a gdy jestem na samej górze słyszę alarm. 
Zaskakuje na trawę i biegnę do lasu. 
Słyszę szczekanie psów. 

czwartek, 12 marca 2015

ROZDZIAŁ XV

Budzi mnie jaskrawe światło.  Zdecydowanie zbyt jaskrawe. Jakby ktoś świecił mi w oczy lampą.
Po chwili zaczynam normalnie widzieć.
Jestem w dużym białym pokoju z jeszcze większym oknem bez zasłon. Widać przez nie tylko wierzchołki drzew.
Leżę na łóżku podobnym do szpitalnego ale bardziej zniszczonym. Mam na sobie coś co przypomina bardzo długą szaro - białą bluzkę. Sięga mi aż do ud.
Do lewej ręki mam podłączoną kroplówkę. Czuję dziwny ból w prawym ramieniu. To ramię było dwa razy postrzelone ostatniego czasu a teraz mam na nim bandaż. W boku też mam bandaż. Ten jest zawiniety w wokół mojej talii i brzucha. 
Czuje się lepiej niż parę dni temu. 
Słyszę chałas zza drzwi.
Do pokoju wchodzi wysoki czarny mężczyzna. Chyba jest w średnim wieku. Ma miłą twarz i przyjazny uśmiech. Obok niego stoi młoda kobieta. Jest od niego dużo niższa.  Ma ciemne włosy które spieła w wysoki kok. Uśmiecha się do mnie niepewnie a potem coś zapisuje.
- Nie masz się czego bać - mówi mężczyzna z ciepłym uśmiechem - Znaleźliśmy Cię trzy dni temu w kiepskim stanie.
TRZY DNI?! O kurwa!
- Eh. Dziękuję za pomoc - mówię nie pewnie. - Czemu mam na sobie bandaże?
-  Wyjelismy ci kule z ramienia. Może Cię boleć ponieważ masz sfy.  Tak jak w prawym boku. Jak się czujesz?
- Lepiej. Dziękuję!
- Jesteś głodna?
Trochę głupie pytanie.
- Tak. Nie jadłam nic od...
Milkne.
Mężczyzna się trochę speszył.
- Rozumiem - mówi po chwili. Na jego twarzy pojawią się dziwny grymas. - Pewnie masz mnóstwo pytań. Andzela zaprowadzi Cię na śniadanie - mówiąc to pokazuje na kobietę za nim. - Ja jestem Jery.
Nic nie mówię. Andzela podchodzi do mojej ręki i zabiera kroplówkę,  po czym pomaga mi wstać.
- Dasz radę iść sama?
Jej głos jest miły. Myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić a ta myśl jest nawet przyjemna.
- Chyba tak, ale w razie czego bądź blisko mnie dobrze?
Uśmiecha się szeroko w odpowiedzi. Po czym lekko kiwa głową.
Cieszy mnie fakt, że spotkałam kogoś kto nie chce mnie zabić.
Moje nogi wreszcie mnie słuchają. 
Jestem od niej niewiele wyższa.
Andzela prowadzi mnie przez długi szary korytarz. A co kilka metrów jest średniej wielkości okno.   Idziemy za Jerym do ogromnych schodów. 
Czasami się chwieje. Andzela od razu mnie wtedy łapie. Kiedy schodzimy po schodach na dół trzymam się zarówno jej jak i poręczy. Może jeszcze nie jestem w pełni sprawna...
Wchodzimy do ogromnej sali, na którego końcu jest kuchnia. Jest tu pełno metalowych stolików z krzesłami. Po cztery przy każdym z nich. Przypomina mi to trochę stołówkę. 
Jery siada przy stoliku. Po chwili podchodzi do niego grubsza kobieta. - Co Panu podać? - jej głos jest dość mocny jak na kobietę.
- To co zawsze. Dziękuję.
- A dla Pani? - mówi. Po czym orientuje się, że mówi do mnie.
- Możesz wziąć co chcesz - mówi Jery z szerokim uśmiechem.
- Eh... Macie naleśniki?
- Tak proszę Pani.
- Poproszę
- Coś do picia?
- Poproszę sok.
Angela coś zamawia.
Kobieta zapisuję to co zamówiliśmy.
Dziwię się,  że w takim miejscu można poprosić o naleśniki. Jestem jednak głodna a jeśli jest opcja żeby zjeść naleśniki... Nie będę marudzić! Po chwili wraca kobieta z talerzami dla nas. Naleśniki wyglądają  na pyszne. Kobieta jeszcze przez chwilę stoi przy nas.
Wygląda na miłą grubsza panią.  Jest w średnim wieku. Ma już kilka siwych włosów, które przeplatają się z bronzowymi. Jej piwne oczy są prawie czarne. Ma na głowie siatkę.  A jej fartuch jest już cały brudny.
Nie pewnie biorę pierwszy gryz. I zanim się orientuje wszystkie zjadam.
- Gdzie ja jestem?
- Jesteś w naszym ośrodku. Mamy tu szpital, w którym się obudziłaś. Są tu też pokoje dla wszystkim ludzi którzy tu trafili w podobny sposób co ty. Mamy również spory arsenał z bronią.
- Często ratujecie ludzi?
- Nie. Od dawna nikogo nowego nie znaleźliśmy. Jak się tu znalazłaś?
- Zostałam porwana a na to miejsce trafiłam przypadkiem. 
Jery wygląda na trochę złego.
- Cholera!  - wybucha -  wiedziałem,  że wrócą!
- Kto wróci?
- Ludzie, którzy Cię porwali to nasi wrogowie. Od dwóch lat toczyli z nami małą wojnę. Miałaś wielkiego farta, że ucieklaś.
- Tak...  Dlaczego porywają ludzi?
- Zazwyczaj robią z nich niewolników. Czasem dla okupu. - wtrąca się Angela.
Milkne. Boję się zadać pytanie co się dzieje z ludźmi, którzy nie uciekną.
- A jeśli ktoś nie zdoła uciec?  - mówię a głos mi się łamie.
- To jest trupem!
O Boże!
- Co się stało?
Nie mogę mówić. Wiem, że są niebezpieczni. Jasna cholera!  Ross! - Mój przyjaciel też został porwany.  Od momentu kiedy nas rodzielili próbuje go znaleźć.
Przez chwilę jest zupełna cisza.
- Nie wiem czy jesteś tak odważna czy tak głupia. - mówi Jery lekko rozbawiony.
- Nie mogę go tak zostawić!
- Sama nie dasz z nimi rady. Oni mają mnóstwo ludzi w tym prawie wszyscy to zawodowcy. A Ty...  Bez urazy ale jesteś tylko małą dziewczynką!
Zaskoczył mnie.  Oraz zdenerwował. - Macie strzelnicę?
- Po co ci ta wiedzą?
- Macie czy nie?
- Jest nie wielka sala gdzie nie którzy uczą się strzelania i trafienia do ruchomego celu -  wyjaśnia Angela widząc milczenie Jerego.
-  Zaprowadz mnie tam. A i idziecie ze mną. Oboje.
- Ale po co?
- Zobaczysz.
Jestem serio zła. Wiem, że wyglądam niewinnie ale nie jestem bezbronna dziewczynką!
Jery wygląda na lekko rozbawionego.
Wychodzimy z sali przypominającej stołówkę. Idziemy tym samym korytarzem do drzwi wyjściowych.  Jesteśmy na zewnątrz i...
O rany! Ten budynek jest ogromny! Jest tu spora polana z innym trochę mniejszym starym budynkiem na samym końcu. A wokół polany jest mur,  którym się tu dostałam. Serio jest wielki.
- Trzymamy tam broń - mówi Angela widząc, że przyglądam się drewnianej konstrukcji.
Idziemy na tył budynku gdzie jest jeszcze inny budynek. Sporo ich tu. Jest dość mały i niepozorny. Wygląda jakby cały był zrobiony z materiału antypociskowego. Co byłoby nie możliwe. Chyba, że mają pomoc z wojska.
Wchodzimy do niego. Nad drzwi wisi drewniany napis  "Strzelnica".
Jery wpuszcza nas do środka.
W środku jest więcej miejsca niż można byłoby przypuszczać. Nie jesteśmy tu sami. Jest może z pięciu obcych mi osób w tym jedna dziewczyna, która czyści karabin maszynowy. 
- No - zaczyna Jerzy - po co chciałaś tu przyjść?
- Na pokaz.
Jery dziwnie na mnie patrzy a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu.
Podchodzę do dziewczyny, która czyści karabin.
- Mogę pożyczyć?
Patrzy na mnie zdziwiona. 
Muszę dziwnie wyglądać z jej perspektywy.
Dziewczyna,  która mogłaby robić za pół mumie ubrana tylko w długą bluzkę prosi ją o karabin.
- Oddam go!  - mówię chcąc ją zachęcić.  Po chwili nie pewności oddaje mi karabin.
- A którym miejscu strzelacie do celu?
- Tam w lewym końcu sali.
Podchodzę w wyznaczone miejsce trochę chwiejnym krokiem.
Po chwili podchodzi do mnie Angela.
- Masz prawie pełny magazynek, ale oszczędzaj amunicję. Musisz trafić najpierw w środek tarczy, każda jest ustawiona w innej odległości.  Te niebieskie są najbliżej a czerwone najdalej. - tłumaczy Angela.
Osobiście nie widzę dużej różnicy między tarczami.
- Mogę zacząć?  - mówię patrząc na Jerego.
Nic mi nie odpowiada. Jednak po chwili pokazuje gest ręką. To coś w rodzaju " proszę bardzo,  droga wolna ".
Odwracam się do tarcz.  Kątem oka widzę,  że Angela robi coś przy zegarku. Być może liczą najlepszy czas.
Przeładowuje i odbezpieczam karabin. Skupiam się stojąc w bez ruchu.
Oddaję strzał w każdą tarczę,  którą widzę. 
Przestaje po może minucie.
Wokół mnie jest absolutna cisza. 
Wszyscy patrzą na mnie.  Wszyscy są cicho.  Patrzę na tarczę.  W każdą trafiłam i w każdą w sam środek.
- Nie źle jak na małą dziewczynkę co?  - mówię do Jerego. 
Jego mina jest bezcenna.

niedziela, 1 marca 2015

ROZDZIAŁ XIV

Nie jestem pewna jak dlugo ide, ale mam wrażenie,  że chodzę w kółko co byłoby niemożliwe idąc cały czas prosto...  prawda?
Ledwo co widać niebo.  Gałęzie drzew są bardzo grube i gęste.
Na pewno nie trafilabym teraz do wyjścia. Mam wrażenie,  że się nie przemieszczam. Trochę tak jakbym szła na bieżni. Cały czas widzę jedno i to samo. Jednak gdy się odwracam to nie widzę wejścia,  którym weszłam do lasu. Więc chyba się oddałam.  Jestem zmęczona ale idę nadal do przodu a wszystko wygląda tak samo.  Jest tu pełno wysokich drzew.
Weszlabym na jedno,  ale te są wyjątkowo śliskie. Poza tym nie do końca jestem sprawna. Moje nogi nadal są jak z waty mimo, że minęło już kilka godzin.
Jak na tak wielki las jest strasznie cicho i pusto.  Nie słychać nawet ptaków co jest bardzo dziwne.
Nadgle wpadam na wielki krzak.
Jest tak wielki,  że mógłby robić za mur.  Wydaje się też być strasznie gruby.  Na oko ma gdzieś 4 metry wysokości 2 metry grubości a szerokości?  Mam wrażenie,  że ciągnie się w nieskończoność.
Wiem,  że to dziwnie zabrzmi ale coś jest z tym krzakiem nie tak. No bo po co coś takiego w środku lasu...  Zupełnie jakby to,  coś chciało coś odrodzić.  Ochronić.
Nie pewnie dotykam go moją " laską".  Przez chwilę nic się nie dzieje.  Ale wystarczy,  że ją lżej trzymam a krzak ją wciąga.
Do jasnej cholery!
Odruchowo wkładam rękę w krzak.
A ten mnie zaczyna wyciągać.
Postanawiam się nie bronić bo to by było bez sensu. Jak na roślinę jest bardzo silne i trzyma mnie wyciągając niczym ruchome piaski.  Poza tym to może być jedyny sposób aby się przedostać na drugą stronę.  Wyciągam głośno powietrze i wchodzę w krzak, który po chwili mnie " wyplówa ".  Jestem w środku.  Czuje coś koło mojej nogi. To moja " laska" podnoszę ją. Praktycznie nic nie widzę. I tak miałam farta, że ją znalazłam. Po omacku idę przed siebie. Bluszcz jest wszędzie!
Co jakiś czas spada na mnie jakiś robak.  Ochyda!
Nie wiem czy był to dobry pomysł. Im idę dalej tym jest  trudniej. Wydaje mi się,  że im dalej tym krzak staje się grubszy,  gęstrzy i jest więcej robali...
Jest strasznie ciemno, a kiedy widzę mały jasny punkcik gdzieś przede mną,  od razu do niego idę. Przez rośliny pod moimi nogami ciągle się potykam.  Krótko przed jasnym punktem,  przewracam się.
W tym momencie światło staje się bardziej intensywne a ostanie co pamiętam to ciemna sylwetkę zbliżającą się do mnie.